-Co robimy? - spytał blondyn usilnie szukający jakiegoś punktu zaczepienia.
- Daj mi chwilę. - odparła chłodno granatowowłosa kobieta, cały czas ciężko dyszała.
-Zhalia użyła ogromnej mocy, żeby przenieść tu 5 osób, tytana oraz wszystkie nasze dokumenty, pieniądze, plecaki awaryjne i tak dalej. - wytłumaczył Dante, znowu mówił jak dowódca grupy, czuł się jak za dawnych czasów.
- Zhalio, chcesz wody? - różowowłosa zaczęła wyraźnie szukać w niewielkim plecaku butelki wody.
- Nie, dzięki. Dam radę. - odparła kobieta i wstała z trudem. Na ,, dam radę " Dante aż się zagotował, ale nie miał zamiaru tego pokazać. Nie rozumiał, dlaczego nigdy nie dawała sobie pomóc i wiecznie działała jako ,,Zosia-samosia". Po chwili jednak odzyskał opanowanie i zaczął przechadzać się po domu.
- Poznaje to miejsce. - szepnął wykrzywiając twarz.
- To może powiesz nam gdzie do cholery jesteśmy?- Den był wyraźnie zirytowany. Należał do ludzi lojalnych i walecznych, ale był też okropnie niecierpliwy i momentami agresywny.
-To dawny dom Metza, nadal jesteśmy w Wenecji.
- Nie wiem skąd wytrzasnęłam to miejsce. - przyznała Zhalia i zaczęła błądzić wzrokiem po półkach pełnych książek, które wypełniały cały przedpokój.- Pomyślałam po prostu o bezpiecznym miejscu.
- Oh przynajmniej wiadomo, że jesteśmy tu bezpieczni. Ja się stąd nie ruszam.
- Nie tak szybko Den, misja na nas czeka. Poza tym to nie mój dom, nie możemy tu tak po prostu zostać. - Dante przerwał mówić, bo zadzwonił jego telefon. - Tak Metz? Spokojnie, to tylko my. Wspaniale, dzięki.
Sophie posłała mu pytające spojrzenie. Mężczyzna zdawał się go niezauważyć, więc odkaszlnęła demonstracyjnie i wypowiedziała jego imię.
- Metz kazał nam sprawdzić włamanie do tego domu, więc uspokoiłem go, że to tylko my. Możemy tu na razie przemieszkać, póki mój dom nie będzie bezpieczniejszy. Klucze są w biurku w korytarzu.
- Te klucze? - spytała triumfująco Zhalia.
- Tak te, przeklucz drzwi.
Kobieta skinęła jedynie głową. Dante spojrzał za nią i pokręcił zrezygnowany głową. Dziś najwidoczniej miała humor na sarkastyczną i chłodną. Kobiety - jedyna zagadka, której Dante Vale nie był w stanie rozpracować. Pozwalając reszcie na odpoczynek postanowił obeznać się z chwilowym lokum. Szybko odnazlał dużą kuchnię połączoną z jadalnią, niewielki salonik, łazienkę i coś na rodzaj gabinetu. Znalazł też schody. W gruncie rzeczy dom był bardzo podobnie zaprojektowany do tego, w którym mieszkał na co dzień. Po prostu wystrój był nieco przestarzały. Mimo to Dante znalazł komputer, ekspres do kawy i telewizor. Metz musiał dbać o to miejsce. Zapewne na właśnie takie sytuacje jego mentor posiadał kilka posiadłości na całym świecie. Vale nigdy nie rozumiał jakim cudem przewodniczący Rady Huntik miał tyle pieniędzy by opłacić rachunki na wszystkie mieszkania i jeszcze zatrudniać gosposię. Mimo to nie wtrącał się w finanse Metza, który był dla niego absolutnym ideałem.
- Apsik! Ile tu kurzu! - usłyszał głos Sophie. Najwyraźniej zabrała się za porządki. On kontynuuował wycieczkę. Na piętrze były 3 sypialnie, łazienka, pomieszczenie gospodarcze i wyjście na dość spory taras. ,, Nie przyda nam się, nie będziemy się opalać, kiedy nas atakują."- pomyślał i zszedł do saloniku, w którym aktualnie przebywała jego drużyna. Zhalia siedziała w fotelu przeglądając jakąś książkę. Widział zmęczenie na jej twarzy, ale nic nie powiedział. Nie chciał jej irytować. Sophie faktycznie odkurzała półki i szafki, a chłopcy usiłowali uruchomić TV.
-Polecałbym najpierw uruchomić prąd. Na górze są bezpieczniki.
- Dzięki za radę Dante. - odparł Lok i skierował się w kierunku schodów.
Karmelowowłosy mężczyzna zatrzymał się za fotelem Zhalii i spojrzał przez jej ramię. Francuski. Nie wiedział, że zna ten język na tyle by w nim czytać, kolejna ciekawostka.
-Co to?
-Książka panie Vale.
- Gratuluję błyskotliwości. - odparł bardziej ostro niż sądził.
Kobieta jedynie prychnęła na niego i zniknęła w kuchni. Lok uruchomił w końcu telewizor, a Sophie mimowolnie zmierzyła niezadowolonym spojrzeniem Vale'a, który stał bezradnie na środku pokoju i gryzł się w język. W końcu jednak dołączył do młodszych męskich członków drużyny. Nastolatka wyszła w poszukiwaniu przyjaciółki. Dawniej nie przejęła by się kobietą, nienawidziły się z Zhalią, a ich głównym zajęciem było dogryzanie sobie. Tak było do momentu, w którym Sophie poznała prawdę o życiu kobiety, całą historię ze sierocińcem, ulicą, Klausem, organizacją. Zaczęły rozmawiać i znalazły w sobie zrozumienie. Czuły się dobrze w swoim towarzystwie i gdy w końcu się pogodziły bardzo szybko zaczęły współpracować, a na misjach razem były nie do pokonania. Gdzieś w połowie drogi do kuchni Sophie pomyślała o tym by zabezpieczyć dom i pstryknięciem palców uruchomiła magiczną barierę nad posiadłością. Spokojniejsza skierowała kroki do wspomnianego pomieszczenia i zastała tam kobietę nadal zagłębioną w lekturze.
- Hej Zhalio! Chcesz soku?
-Chętnie.
-Dokończymy pogaduszki? - powiedziała nastolatka stawiając mały kartonik przed kobietą.
- Tak, ale może..... zróbmy sobie taki ...eee...
-Babski dzień?! - Sophie aż podskoczyła z radości, Zhalia nigdy nie chciała z nią się relaksować, więc była pozytywnie zdziwiona.
-Hej dziewczyny, idę do sklepu w pobliżu, chcecie coś? - spytał blondyn zaglądając do kuchni.
- Em, przynieś kawę koniecznie, ogórka zielonego, sode oczyszczoną, ze dwa lakiery do paznokci ...- zaczęła wymieniać nastolatka.
-Okej..... i może jakieś jedzenie.....- dodał chłopak i zniknął.
- No chodź najpierw włosy!
- o tak marzę, żeby je umyć. - dodała granatowowłosa.
Obie szły do łazienek śmiejąc się głośno, a chłopacy wydawali się być zdezorientowani. Dobrze pamiętali ich sprzeczki i ciężko było im się przyzwyczaić do tak radosnych kobiet przechadzających się po domu. Prysznic brały tyle czasu, że Lok zdążył wrócić z najpotrzebniejszymi [8 siatek] zakupami i je rozpakował. Rozpromienione i odświeżone dziewczyny paradowały w szlafrokach po domu i wkrótce zniknęły na piętrze.
-Kobiety...- mruknął Den i przewrócił oczyma przełączając TV na kolejną stację.
Dziewczyny natomiast rozsiadły się w nowym lokum Zhalii i zajęły się przygotowywaniem maseczek. Na twarz nałożyły peeling z kawy i zrobiły sobie kilka zdjęć.
-Dawaj rękę!- powiedziała młodsza z nich otwierając czarny lakier do paznokci.- A teraz opowiadaj.
-Matko, tyle do mówienia.
-Przesadzasz, wdech i wydech i mów mi szybko, co się dzieje.
- Nie wiem od czego zacząć. - nadal nie lubiła mówić.
-Może od tego, co się stało z Twoim znakiem spirali, a skończysz na tym, jak tam z Dantem.- kobieta rozwarła usta i zapłonęła czerwienią.
-Jak to jak z Dantem?
-Hahahah, jesteście razem ?
-Nie, dlaczego mielibyśmy?- Zhalii ciężko było ukryć zakłopotanie, przysłoniła buzię pasmami włosów i unikała wzroku młodszej łowczyni.
-Oj błagam, prawie 3 lata, a wy nadal nic? Przecież widzę jak na siebie patrzycie Zhalio...
-Pleciesz bzdury.
-Sama mówiłaś, że znaczy dla Ciebie więcej niż ja czy Lok.
- No jasne! Jest moim przyjacielem!
- Taaak i dlatego bylibyście w stanie oddać za siebie życie? Przyjaźń?
- Przestań Sophie.
- Możesz mi o wszystkim powiedzieć, jestem Casterwillem, można mi ufać.
-A ja jestem Moon i nie czuję zupełnie nic do Vale'a.
-Kłamiesz jak z nut Zhaliooo.
-Masz rację.
-Hm?- nastolatka najwyraźniej nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
-Jeśli już nalegasz....
-Ależ mów !
-Nie no nie umiem!
-Oj na pewno umiesz.Nie rozmawiałaś nigdy o chłopakach, makijażu i tym wszystkim?
- Niby z kim? Przyjaciół nie miałam, a Klaus?
-Dobrze, zrozumiałam, przepraszam.- dłoń Sophie pogładziła ramię Zhalii.- No, ale spróbuj.
-Dante jest pierwszą osobą, która powiedziała mi, że wie, że można mi ufać. Zawsze radziłam sobie sama, a nagle pojawia się on i wyciąga do mnie rękę. Jasne, odrzucam tą pomoc, ale widzę to.
-Zhalio ty go kochasz! - nastolatka pisnęła.
-Ja... nie Sophie...
-Oj tak! Daj drugą rękę. Kochasz go!
-Nie!
-Spójrz mi w oczy i to powiedz.
Kobieta spojrzała na przyjaciółkę i zasłoniła dłonią buzię. Przypomniała sobie, kiedy Dante mówił, że jej ufa. Kiedy prawie się pocałowali. Gdy zauważył zadrapanie na jej policzku podczas ucieczki z Ado. ,, Cherit chroń Zhalię, za wszelką cenę." - jego słowa przed bitwą z Profesorem. ,, Będę tęsknił..."
- O mój Boże.- wyszeptała.
- A nie mówiłam?
-Sophie co ja mam robić?
-No nie mów, że nigdy nie podrywałaś chłopców...
-Nie oto chodzi, po prostu nigdy nie kochałam nikogo...
-Przepraszam, że Ci musiałam uświadomić, że jednak kochasz.
-Co mam robić?!
- Nie machać ręką jeśli chcesz mieć ładne paznokcie. Nie wiem, pogadaj z nim po prostu.
-Łatwo Ci mówić panno Lambert. - kobieta poczuła nagłą chęć zmiany tematu.
-Panno Lambert czy ty nie przesadzasz? - Sophie zachichotała.
- Nie! Jaki jest Lok? W sensie jako chłopak?
- ŚWIETNY. Oh mówię Ci, non stop się o mnie troszczy, rozbawia, komplementuje, poza jego wrodzoną głupotą, to ideał. A jak całuje....
-Uhuhuhu pani Casterwill chyba się też zakochała!
- I to jak! A Dante jak?
-Nie rozumiem.
-Jak całuje?
-Skąd mam wiedzieć?
-Nie oszukuj, widziałam ten błysk w oku, jak wspomniałam o tym, że Lok dobrze się całuje.
-O matko małolato zawstydzasz mnie.
-No mów!
-Na tyle dobrze, że nogi mi się ugięły. Ale to świeża sprawa, nic nie wiesz!
- Wszystko zostaje w tym pokoju. Opowiadaj jak to wyszło.
-Zdenerwował mnie, chciałam dać mu w twarz, a on mnie chwycił za nadgarstek i dosłownie na niego poleciałam.
-Tak, zdecydowanie to w ,,waszym stylu".
-Błagam...zmieńmy temat....
-Ubieraj się, paznokcie Ci wyszły. Teraz muszę zrobić nam make-up!
-Stara nie mamy innych ubrań niż te, w których nas przeniosłam.
-Fakt, ale to da się załatwić. Przenoszenie! - krzyknęła Sophie, a przed nimi stanęła szafa prosto z jej pokoju.
- Nie wiem jak to zrobiłaś, ale gratuluję.
-No dalej, wybieraj. Tylko zostaw 4 półkę od góry, tam są rzeczy Loka.- Sophie założyła pasmo swoich lekko wilgotnych włosow za ucho i zaczęła wybierać sobie strój.
-Tego jest za dużo.
-Dobra, dziś ja cię ubieram. Wskakuj w to!
-No okej...
Odwróciły się do siebie tyłem i przebrały. Później Zhalia zgodnie z sugestiami Sophie, dała się pomalować komuś innemu niż sobie. Początkowo bała się efektu końcowego, ale szybko zobaczyła, że jej młodsza koleżanka zna się na rzeczy.
-No i pięknie! Daj mi chwilkę, żebym mogła domalować siebie i idziemy do panów, bo się jeszcze pogniewają.
-SOPHIE!!!! ZHALIOOOO!!!OBIAAAAD! - głos Loka dobiegł z dołu.
- CHWILAAA!- odkrzyknęła nastolatka i wróciła do tuszowania rzęs. Tymczasem Zhalia szukała czegoś w czym mogłaby się przejrzeć. Długo nie musiała się rozglądać, bo szybko dostrzegła prostokąt zakryty płachtą oparty o ścianę. Stwierdziła, że jeśli będzie tu mieszkać dłużej niż dzień to będzie musiała posprzątać ten pokoik. Zrzuciła okrycie i zakaszlała od kurzu. Potem zobaczyła siebie i zaniemówiła. Podeszła bliżej swojego odbcia i wyciągnęła dłoń.
-Sophie jak to zrobiłaś...?
-To nic takiego. - odparła chowając kosmetyki do przeniesionej z jej domu kosmetyczki.
Zhalia stała jedynie i patrzyła. Nie sądziła nigdy, że może TAK wyglądać. Granatowe spodnie pięknie komponowały się z jej włosami, bladoróżowa koszula była idealnym kontrastem, a makijaż był tak dobrany, że ani zbyt mocny ani zbyt delikatny. Spodobało jej się to wydanie jej samej.
-No chodź już, potem się poprzeglądasz, obiad stygnie! - Sophie pociągnęła ją za dłoń i poszły razem na korytarz. Ze śmiechem zbiegały kolejnymi stopniami, docierając w końcu do kuchni. Dante stał plecami do nich i mieszał coś w garnku, a potem się odwrócił biorąc mechanicznie talerz, żeby nałożyć sobie spaghetti.
-Ale wyglądacie dziewczyny! -powiedział Lok zapraszając damską część drużyny do stołu. Różowowłosa dała jednak znak przyjaciółce by ta nie siadała. Vale przecierał ścierką swój talerz. Sophie palnęła facepalma i wymownie chrząknęła. Mężczyzna szybko i instynktownie podniósł wzrok i upuścił talerz. Jeśli miałby zdefiniować absolut piękna to była to kobieta stojąca przed nim.
-Zhalio..-szepnął, wywołując stłumiony śmiech drużyny. Ona sama uśmiechnęła się tylko i spuściła wzrok na podłogę. Chciał ją przytulić, pocałować, wszystko na raz, ale wiedział, że nie może.
-Aż tak źle wyglądam?- spytała w końcu kobieta i usiadła przy stole.
-Nie, wyglądasz olśniewająco.- powiedział Vale nie przejmując się swoimi słowami i osłupiony sprzątnął zbity talerz, a potem nałożył wszystkim obiad i sam zaczął go jeść w całkowitej ciszy. Sophie mrugnęła wesoło do Zhalii i zachichotały. Po obiedzie wszyscy przenieśli się do salonu, razem z kawą zaparzoną podczas obiadu. Lok oczywiście uruchomił telewizor, więc cała drużyna była zmuszona do oglądania reportażu o Nostradamusie, którym Lambert nie stracił zainteresowania po wojnie z Obłudnikiem. Sophie lekko przysypiała na jego ramieniu, Dante przeglądał coś w holotomie, Den bawił się telefonem, a Zhalia znowu wciągnęła się w lekturę. Uwielbiała czytać tak samo, jak kochała tajemnice i tytanów. W pewnym momencie telefon Vale zaczął dzwonić i wibrować, więc łowca niechętnie, bo niechętnie, ale go odebrał.
-Tak Metz? Jasne, yhm. Dobra. Zrozumiałem Metz, o 19.
-O co chodzi?- spytał bez zwłoki blondyn.
-Troszkę przyśpieszymy wyjazd do Warszawy. Idźcie się pakować.
Kątem oka dostrzegł jak Zhalia klnie pod nosem i wręcz wymaszerowuje z pokoju. Spojrzał pytająco na Casterwillównę, ta jednak uniosła jednak ramiona w geście niewiedzy. Wszyscy zaczęli kompletować swoje małe plecaczki. Ten Dantego od rana pozostał nienaruszony, więc mężczyzna postanowił zaryzykować kłótnią i pomóc Zhalii pakować rzeczy. Skierował przestraszony kroki do jej nowego lokum. Jeśli była jakaś rzecz, której Vale panicznie się bał to zdecydowanie była to rozdrażniona Zhalia, nawet Obłudnik go tak nie przerażał, jak kobieta w furii. Weschnął cicho i zapukał do jej drzwi.
-Proszę!- krzyknęła z chłodem w głosie.
Mężczyzna nacisnął klamkę i wszedł do pomieszczenia. Zamykając drzwi oparł się o nie i patrzył. Nie wiedział, co mówić. Zauważył, że kobieta przebrała shorty na rybaczki i włożyła kozaki. Dalej wyglądała cudownie.
-Pięknie dziś wyglądasz.- powiedział.
-Dzięki.- odparła nie unosząc nawet wzroku.
-Co ci jest?
-Nic.
-Zhalio... proszę, przestań się tak do mnie odnosić.
-Jak?
-Jesteś chłodna.
-Zawsze byłam, dlaczego Ci teraz to przeszkadza? - wyrzut w jej głosie był dla niego nie do zniesienia. Stanął na przeciw niej.
-Spójrz na mnie.
-Jesteś usatysfakcjonowany?
-Tak. Nie przeszkadza mi to, po prostu wiem, że umiesz mówić inaczej.
-Tylko jak mam gorszy czas, a ja nie jestem słaba.
-Wiem o tym, wcale tak nie twierdzę.
-To się tak nie zachowuj.
-Nie zmienię się, bo masz taki kaprys.
-Nie chcę, żebyś się zmieniała. Chce wiedzieć, dlaczego jesteś zła?
-Serio chcesz wiedzieć?
-Tak.
-Mam dość tych wszystkich misji, walki, płaczu, tej ścigającej mnie przeszłości, tych chorych łowców, tego że ciągle jesteśmy w biegu, a ja tylko bym chciała, żeby to się skończyło, żebym mogła się ustatkować, żebyśmy mogli...- krzyczała krztusząc się własnymi łzami.
-Żebyśmy mogli?
-Cholera w to! To nieistotne, bo znowu wracamy do ciągłych misji, biegania i walki! Nie chcę tego do cholery!
-Ja też nie!
-Co?-kobieta ściszyła głos.
-Nie chcę tego, chciałbym żeby to się skończyło, żebym mógł się ustatkować, mieć pracę, dom, podróżować bez strachu... mieć dzieci i....-spojrzał na nią i westchnął.- i piękną żonę, ale nie mogę, bo cały czas ktoś mi przeszkadza. Rozumiem Cię Zhalio.
-Przepraszam. - powiedziała cicho i przysunęła się do niego. Mocno ją przytulił i poczuł, że dużo mu lżej. Pomyślał, że dobrze, że nie zrozumiała aluzji z żoną, ale wiedział, że chce, żeby nią została. Obiecał sobie, że wykończą tych łowców jak najszybciej.
-Dante...- patrzyła na niego swoimi ciemnymi, głębokimi oczami.
-Tak Zhalio?
Zamknął oczy i poczuł jak go całuje. Słodko i delikatnie, jakby byli jeszcze dziećmi. Odwzajemnił pocałunek, a potem objął ją jeszcze mocniej. Chciał, żeby czuła w nim oparcie. Sophie widziała ich przez szparę w drzwiach i z uśmiechem stwierdziła, że będą świetną parą. Vale pomógł granatowowłosej spakować resztę rzeczy i zeszli na dół. Casterwillówna nie dała nic po sobie poznać.
-Łowcy, mamy misję. Rozwiązać zagadkę warszawskiej syrenki i odnaleźć tytana Sylrwa. Ruszamy!
- Daj mi chwilę. - odparła chłodno granatowowłosa kobieta, cały czas ciężko dyszała.
-Zhalia użyła ogromnej mocy, żeby przenieść tu 5 osób, tytana oraz wszystkie nasze dokumenty, pieniądze, plecaki awaryjne i tak dalej. - wytłumaczył Dante, znowu mówił jak dowódca grupy, czuł się jak za dawnych czasów.
- Zhalio, chcesz wody? - różowowłosa zaczęła wyraźnie szukać w niewielkim plecaku butelki wody.
- Nie, dzięki. Dam radę. - odparła kobieta i wstała z trudem. Na ,, dam radę " Dante aż się zagotował, ale nie miał zamiaru tego pokazać. Nie rozumiał, dlaczego nigdy nie dawała sobie pomóc i wiecznie działała jako ,,Zosia-samosia". Po chwili jednak odzyskał opanowanie i zaczął przechadzać się po domu.
- Poznaje to miejsce. - szepnął wykrzywiając twarz.
- To może powiesz nam gdzie do cholery jesteśmy?- Den był wyraźnie zirytowany. Należał do ludzi lojalnych i walecznych, ale był też okropnie niecierpliwy i momentami agresywny.
-To dawny dom Metza, nadal jesteśmy w Wenecji.
- Nie wiem skąd wytrzasnęłam to miejsce. - przyznała Zhalia i zaczęła błądzić wzrokiem po półkach pełnych książek, które wypełniały cały przedpokój.- Pomyślałam po prostu o bezpiecznym miejscu.
- Oh przynajmniej wiadomo, że jesteśmy tu bezpieczni. Ja się stąd nie ruszam.
- Nie tak szybko Den, misja na nas czeka. Poza tym to nie mój dom, nie możemy tu tak po prostu zostać. - Dante przerwał mówić, bo zadzwonił jego telefon. - Tak Metz? Spokojnie, to tylko my. Wspaniale, dzięki.
Sophie posłała mu pytające spojrzenie. Mężczyzna zdawał się go niezauważyć, więc odkaszlnęła demonstracyjnie i wypowiedziała jego imię.
- Metz kazał nam sprawdzić włamanie do tego domu, więc uspokoiłem go, że to tylko my. Możemy tu na razie przemieszkać, póki mój dom nie będzie bezpieczniejszy. Klucze są w biurku w korytarzu.
- Te klucze? - spytała triumfująco Zhalia.
- Tak te, przeklucz drzwi.
Kobieta skinęła jedynie głową. Dante spojrzał za nią i pokręcił zrezygnowany głową. Dziś najwidoczniej miała humor na sarkastyczną i chłodną. Kobiety - jedyna zagadka, której Dante Vale nie był w stanie rozpracować. Pozwalając reszcie na odpoczynek postanowił obeznać się z chwilowym lokum. Szybko odnazlał dużą kuchnię połączoną z jadalnią, niewielki salonik, łazienkę i coś na rodzaj gabinetu. Znalazł też schody. W gruncie rzeczy dom był bardzo podobnie zaprojektowany do tego, w którym mieszkał na co dzień. Po prostu wystrój był nieco przestarzały. Mimo to Dante znalazł komputer, ekspres do kawy i telewizor. Metz musiał dbać o to miejsce. Zapewne na właśnie takie sytuacje jego mentor posiadał kilka posiadłości na całym świecie. Vale nigdy nie rozumiał jakim cudem przewodniczący Rady Huntik miał tyle pieniędzy by opłacić rachunki na wszystkie mieszkania i jeszcze zatrudniać gosposię. Mimo to nie wtrącał się w finanse Metza, który był dla niego absolutnym ideałem.
- Apsik! Ile tu kurzu! - usłyszał głos Sophie. Najwyraźniej zabrała się za porządki. On kontynuuował wycieczkę. Na piętrze były 3 sypialnie, łazienka, pomieszczenie gospodarcze i wyjście na dość spory taras. ,, Nie przyda nam się, nie będziemy się opalać, kiedy nas atakują."- pomyślał i zszedł do saloniku, w którym aktualnie przebywała jego drużyna. Zhalia siedziała w fotelu przeglądając jakąś książkę. Widział zmęczenie na jej twarzy, ale nic nie powiedział. Nie chciał jej irytować. Sophie faktycznie odkurzała półki i szafki, a chłopcy usiłowali uruchomić TV.
-Polecałbym najpierw uruchomić prąd. Na górze są bezpieczniki.
- Dzięki za radę Dante. - odparł Lok i skierował się w kierunku schodów.
Karmelowowłosy mężczyzna zatrzymał się za fotelem Zhalii i spojrzał przez jej ramię. Francuski. Nie wiedział, że zna ten język na tyle by w nim czytać, kolejna ciekawostka.
-Co to?
-Książka panie Vale.
- Gratuluję błyskotliwości. - odparł bardziej ostro niż sądził.
Kobieta jedynie prychnęła na niego i zniknęła w kuchni. Lok uruchomił w końcu telewizor, a Sophie mimowolnie zmierzyła niezadowolonym spojrzeniem Vale'a, który stał bezradnie na środku pokoju i gryzł się w język. W końcu jednak dołączył do młodszych męskich członków drużyny. Nastolatka wyszła w poszukiwaniu przyjaciółki. Dawniej nie przejęła by się kobietą, nienawidziły się z Zhalią, a ich głównym zajęciem było dogryzanie sobie. Tak było do momentu, w którym Sophie poznała prawdę o życiu kobiety, całą historię ze sierocińcem, ulicą, Klausem, organizacją. Zaczęły rozmawiać i znalazły w sobie zrozumienie. Czuły się dobrze w swoim towarzystwie i gdy w końcu się pogodziły bardzo szybko zaczęły współpracować, a na misjach razem były nie do pokonania. Gdzieś w połowie drogi do kuchni Sophie pomyślała o tym by zabezpieczyć dom i pstryknięciem palców uruchomiła magiczną barierę nad posiadłością. Spokojniejsza skierowała kroki do wspomnianego pomieszczenia i zastała tam kobietę nadal zagłębioną w lekturze.
- Hej Zhalio! Chcesz soku?
-Chętnie.
-Dokończymy pogaduszki? - powiedziała nastolatka stawiając mały kartonik przed kobietą.
- Tak, ale może..... zróbmy sobie taki ...eee...
-Babski dzień?! - Sophie aż podskoczyła z radości, Zhalia nigdy nie chciała z nią się relaksować, więc była pozytywnie zdziwiona.
-Hej dziewczyny, idę do sklepu w pobliżu, chcecie coś? - spytał blondyn zaglądając do kuchni.
- Em, przynieś kawę koniecznie, ogórka zielonego, sode oczyszczoną, ze dwa lakiery do paznokci ...- zaczęła wymieniać nastolatka.
-Okej..... i może jakieś jedzenie.....- dodał chłopak i zniknął.
- No chodź najpierw włosy!
- o tak marzę, żeby je umyć. - dodała granatowowłosa.
Obie szły do łazienek śmiejąc się głośno, a chłopacy wydawali się być zdezorientowani. Dobrze pamiętali ich sprzeczki i ciężko było im się przyzwyczaić do tak radosnych kobiet przechadzających się po domu. Prysznic brały tyle czasu, że Lok zdążył wrócić z najpotrzebniejszymi [8 siatek] zakupami i je rozpakował. Rozpromienione i odświeżone dziewczyny paradowały w szlafrokach po domu i wkrótce zniknęły na piętrze.
-Kobiety...- mruknął Den i przewrócił oczyma przełączając TV na kolejną stację.
Dziewczyny natomiast rozsiadły się w nowym lokum Zhalii i zajęły się przygotowywaniem maseczek. Na twarz nałożyły peeling z kawy i zrobiły sobie kilka zdjęć.
-Dawaj rękę!- powiedziała młodsza z nich otwierając czarny lakier do paznokci.- A teraz opowiadaj.
-Matko, tyle do mówienia.
-Przesadzasz, wdech i wydech i mów mi szybko, co się dzieje.
- Nie wiem od czego zacząć. - nadal nie lubiła mówić.
-Może od tego, co się stało z Twoim znakiem spirali, a skończysz na tym, jak tam z Dantem.- kobieta rozwarła usta i zapłonęła czerwienią.
-Jak to jak z Dantem?
-Hahahah, jesteście razem ?
-Nie, dlaczego mielibyśmy?- Zhalii ciężko było ukryć zakłopotanie, przysłoniła buzię pasmami włosów i unikała wzroku młodszej łowczyni.
-Oj błagam, prawie 3 lata, a wy nadal nic? Przecież widzę jak na siebie patrzycie Zhalio...
-Pleciesz bzdury.
-Sama mówiłaś, że znaczy dla Ciebie więcej niż ja czy Lok.
- No jasne! Jest moim przyjacielem!
- Taaak i dlatego bylibyście w stanie oddać za siebie życie? Przyjaźń?
- Przestań Sophie.
- Możesz mi o wszystkim powiedzieć, jestem Casterwillem, można mi ufać.
-A ja jestem Moon i nie czuję zupełnie nic do Vale'a.
-Kłamiesz jak z nut Zhaliooo.
-Masz rację.
-Hm?- nastolatka najwyraźniej nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
-Jeśli już nalegasz....
-Ależ mów !
-Nie no nie umiem!
-Oj na pewno umiesz.Nie rozmawiałaś nigdy o chłopakach, makijażu i tym wszystkim?
- Niby z kim? Przyjaciół nie miałam, a Klaus?
-Dobrze, zrozumiałam, przepraszam.- dłoń Sophie pogładziła ramię Zhalii.- No, ale spróbuj.
-Dante jest pierwszą osobą, która powiedziała mi, że wie, że można mi ufać. Zawsze radziłam sobie sama, a nagle pojawia się on i wyciąga do mnie rękę. Jasne, odrzucam tą pomoc, ale widzę to.
-Zhalio ty go kochasz! - nastolatka pisnęła.
-Ja... nie Sophie...
-Oj tak! Daj drugą rękę. Kochasz go!
-Nie!
-Spójrz mi w oczy i to powiedz.
Kobieta spojrzała na przyjaciółkę i zasłoniła dłonią buzię. Przypomniała sobie, kiedy Dante mówił, że jej ufa. Kiedy prawie się pocałowali. Gdy zauważył zadrapanie na jej policzku podczas ucieczki z Ado. ,, Cherit chroń Zhalię, za wszelką cenę." - jego słowa przed bitwą z Profesorem. ,, Będę tęsknił..."
- O mój Boże.- wyszeptała.
- A nie mówiłam?
-Sophie co ja mam robić?
-No nie mów, że nigdy nie podrywałaś chłopców...
-Nie oto chodzi, po prostu nigdy nie kochałam nikogo...
-Przepraszam, że Ci musiałam uświadomić, że jednak kochasz.
-Co mam robić?!
- Nie machać ręką jeśli chcesz mieć ładne paznokcie. Nie wiem, pogadaj z nim po prostu.
-Łatwo Ci mówić panno Lambert. - kobieta poczuła nagłą chęć zmiany tematu.
-Panno Lambert czy ty nie przesadzasz? - Sophie zachichotała.
- Nie! Jaki jest Lok? W sensie jako chłopak?
- ŚWIETNY. Oh mówię Ci, non stop się o mnie troszczy, rozbawia, komplementuje, poza jego wrodzoną głupotą, to ideał. A jak całuje....
-Uhuhuhu pani Casterwill chyba się też zakochała!
- I to jak! A Dante jak?
-Nie rozumiem.
-Jak całuje?
-Skąd mam wiedzieć?
-Nie oszukuj, widziałam ten błysk w oku, jak wspomniałam o tym, że Lok dobrze się całuje.
-O matko małolato zawstydzasz mnie.
-No mów!
-Na tyle dobrze, że nogi mi się ugięły. Ale to świeża sprawa, nic nie wiesz!
- Wszystko zostaje w tym pokoju. Opowiadaj jak to wyszło.
-Zdenerwował mnie, chciałam dać mu w twarz, a on mnie chwycił za nadgarstek i dosłownie na niego poleciałam.
-Tak, zdecydowanie to w ,,waszym stylu".
-Błagam...zmieńmy temat....
-Ubieraj się, paznokcie Ci wyszły. Teraz muszę zrobić nam make-up!
-Stara nie mamy innych ubrań niż te, w których nas przeniosłam.
-Fakt, ale to da się załatwić. Przenoszenie! - krzyknęła Sophie, a przed nimi stanęła szafa prosto z jej pokoju.
- Nie wiem jak to zrobiłaś, ale gratuluję.
-No dalej, wybieraj. Tylko zostaw 4 półkę od góry, tam są rzeczy Loka.- Sophie założyła pasmo swoich lekko wilgotnych włosow za ucho i zaczęła wybierać sobie strój.
-Tego jest za dużo.
-Dobra, dziś ja cię ubieram. Wskakuj w to!
-No okej...
Odwróciły się do siebie tyłem i przebrały. Później Zhalia zgodnie z sugestiami Sophie, dała się pomalować komuś innemu niż sobie. Początkowo bała się efektu końcowego, ale szybko zobaczyła, że jej młodsza koleżanka zna się na rzeczy.
-No i pięknie! Daj mi chwilkę, żebym mogła domalować siebie i idziemy do panów, bo się jeszcze pogniewają.
-SOPHIE!!!! ZHALIOOOO!!!OBIAAAAD! - głos Loka dobiegł z dołu.
- CHWILAAA!- odkrzyknęła nastolatka i wróciła do tuszowania rzęs. Tymczasem Zhalia szukała czegoś w czym mogłaby się przejrzeć. Długo nie musiała się rozglądać, bo szybko dostrzegła prostokąt zakryty płachtą oparty o ścianę. Stwierdziła, że jeśli będzie tu mieszkać dłużej niż dzień to będzie musiała posprzątać ten pokoik. Zrzuciła okrycie i zakaszlała od kurzu. Potem zobaczyła siebie i zaniemówiła. Podeszła bliżej swojego odbcia i wyciągnęła dłoń.
-Sophie jak to zrobiłaś...?
-To nic takiego. - odparła chowając kosmetyki do przeniesionej z jej domu kosmetyczki.
Zhalia stała jedynie i patrzyła. Nie sądziła nigdy, że może TAK wyglądać. Granatowe spodnie pięknie komponowały się z jej włosami, bladoróżowa koszula była idealnym kontrastem, a makijaż był tak dobrany, że ani zbyt mocny ani zbyt delikatny. Spodobało jej się to wydanie jej samej.
-No chodź już, potem się poprzeglądasz, obiad stygnie! - Sophie pociągnęła ją za dłoń i poszły razem na korytarz. Ze śmiechem zbiegały kolejnymi stopniami, docierając w końcu do kuchni. Dante stał plecami do nich i mieszał coś w garnku, a potem się odwrócił biorąc mechanicznie talerz, żeby nałożyć sobie spaghetti.
-Ale wyglądacie dziewczyny! -powiedział Lok zapraszając damską część drużyny do stołu. Różowowłosa dała jednak znak przyjaciółce by ta nie siadała. Vale przecierał ścierką swój talerz. Sophie palnęła facepalma i wymownie chrząknęła. Mężczyzna szybko i instynktownie podniósł wzrok i upuścił talerz. Jeśli miałby zdefiniować absolut piękna to była to kobieta stojąca przed nim.
-Zhalio..-szepnął, wywołując stłumiony śmiech drużyny. Ona sama uśmiechnęła się tylko i spuściła wzrok na podłogę. Chciał ją przytulić, pocałować, wszystko na raz, ale wiedział, że nie może.
-Aż tak źle wyglądam?- spytała w końcu kobieta i usiadła przy stole.
-Nie, wyglądasz olśniewająco.- powiedział Vale nie przejmując się swoimi słowami i osłupiony sprzątnął zbity talerz, a potem nałożył wszystkim obiad i sam zaczął go jeść w całkowitej ciszy. Sophie mrugnęła wesoło do Zhalii i zachichotały. Po obiedzie wszyscy przenieśli się do salonu, razem z kawą zaparzoną podczas obiadu. Lok oczywiście uruchomił telewizor, więc cała drużyna była zmuszona do oglądania reportażu o Nostradamusie, którym Lambert nie stracił zainteresowania po wojnie z Obłudnikiem. Sophie lekko przysypiała na jego ramieniu, Dante przeglądał coś w holotomie, Den bawił się telefonem, a Zhalia znowu wciągnęła się w lekturę. Uwielbiała czytać tak samo, jak kochała tajemnice i tytanów. W pewnym momencie telefon Vale zaczął dzwonić i wibrować, więc łowca niechętnie, bo niechętnie, ale go odebrał.
-Tak Metz? Jasne, yhm. Dobra. Zrozumiałem Metz, o 19.
-O co chodzi?- spytał bez zwłoki blondyn.
-Troszkę przyśpieszymy wyjazd do Warszawy. Idźcie się pakować.
Kątem oka dostrzegł jak Zhalia klnie pod nosem i wręcz wymaszerowuje z pokoju. Spojrzał pytająco na Casterwillównę, ta jednak uniosła jednak ramiona w geście niewiedzy. Wszyscy zaczęli kompletować swoje małe plecaczki. Ten Dantego od rana pozostał nienaruszony, więc mężczyzna postanowił zaryzykować kłótnią i pomóc Zhalii pakować rzeczy. Skierował przestraszony kroki do jej nowego lokum. Jeśli była jakaś rzecz, której Vale panicznie się bał to zdecydowanie była to rozdrażniona Zhalia, nawet Obłudnik go tak nie przerażał, jak kobieta w furii. Weschnął cicho i zapukał do jej drzwi.
-Proszę!- krzyknęła z chłodem w głosie.
Mężczyzna nacisnął klamkę i wszedł do pomieszczenia. Zamykając drzwi oparł się o nie i patrzył. Nie wiedział, co mówić. Zauważył, że kobieta przebrała shorty na rybaczki i włożyła kozaki. Dalej wyglądała cudownie.
-Pięknie dziś wyglądasz.- powiedział.
-Dzięki.- odparła nie unosząc nawet wzroku.
-Co ci jest?
-Nic.
-Zhalio... proszę, przestań się tak do mnie odnosić.
-Jak?
-Jesteś chłodna.
-Zawsze byłam, dlaczego Ci teraz to przeszkadza? - wyrzut w jej głosie był dla niego nie do zniesienia. Stanął na przeciw niej.
-Spójrz na mnie.
-Jesteś usatysfakcjonowany?
-Tak. Nie przeszkadza mi to, po prostu wiem, że umiesz mówić inaczej.
-Tylko jak mam gorszy czas, a ja nie jestem słaba.
-Wiem o tym, wcale tak nie twierdzę.
-To się tak nie zachowuj.
-Nie zmienię się, bo masz taki kaprys.
-Nie chcę, żebyś się zmieniała. Chce wiedzieć, dlaczego jesteś zła?
-Serio chcesz wiedzieć?
-Tak.
-Mam dość tych wszystkich misji, walki, płaczu, tej ścigającej mnie przeszłości, tych chorych łowców, tego że ciągle jesteśmy w biegu, a ja tylko bym chciała, żeby to się skończyło, żebym mogła się ustatkować, żebyśmy mogli...- krzyczała krztusząc się własnymi łzami.
-Żebyśmy mogli?
-Cholera w to! To nieistotne, bo znowu wracamy do ciągłych misji, biegania i walki! Nie chcę tego do cholery!
-Ja też nie!
-Co?-kobieta ściszyła głos.
-Nie chcę tego, chciałbym żeby to się skończyło, żebym mógł się ustatkować, mieć pracę, dom, podróżować bez strachu... mieć dzieci i....-spojrzał na nią i westchnął.- i piękną żonę, ale nie mogę, bo cały czas ktoś mi przeszkadza. Rozumiem Cię Zhalio.
-Przepraszam. - powiedziała cicho i przysunęła się do niego. Mocno ją przytulił i poczuł, że dużo mu lżej. Pomyślał, że dobrze, że nie zrozumiała aluzji z żoną, ale wiedział, że chce, żeby nią została. Obiecał sobie, że wykończą tych łowców jak najszybciej.
-Dante...- patrzyła na niego swoimi ciemnymi, głębokimi oczami.
-Tak Zhalio?
Zamknął oczy i poczuł jak go całuje. Słodko i delikatnie, jakby byli jeszcze dziećmi. Odwzajemnił pocałunek, a potem objął ją jeszcze mocniej. Chciał, żeby czuła w nim oparcie. Sophie widziała ich przez szparę w drzwiach i z uśmiechem stwierdziła, że będą świetną parą. Vale pomógł granatowowłosej spakować resztę rzeczy i zeszli na dół. Casterwillówna nie dała nic po sobie poznać.
-Łowcy, mamy misję. Rozwiązać zagadkę warszawskiej syrenki i odnaleźć tytana Sylrwa. Ruszamy!