poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Rozdział 3

-Co robimy? - spytał blondyn usilnie szukający jakiegoś punktu zaczepienia.
- Daj mi chwilę. - odparła chłodno granatowowłosa kobieta, cały czas ciężko dyszała.
-Zhalia użyła ogromnej mocy, żeby przenieść tu 5 osób, tytana oraz wszystkie nasze dokumenty, pieniądze, plecaki awaryjne i tak dalej. - wytłumaczył Dante, znowu mówił jak dowódca grupy, czuł się jak za dawnych czasów.
- Zhalio, chcesz wody? - różowowłosa zaczęła wyraźnie szukać w niewielkim plecaku butelki wody.
- Nie, dzięki. Dam radę. - odparła kobieta i wstała z trudem. Na ,, dam radę " Dante aż się zagotował, ale nie miał zamiaru tego pokazać. Nie rozumiał, dlaczego nigdy nie dawała sobie pomóc i wiecznie działała jako ,,Zosia-samosia". Po chwili jednak odzyskał opanowanie i zaczął przechadzać się po domu.
- Poznaje to miejsce. - szepnął wykrzywiając twarz.
- To może powiesz nam gdzie do cholery jesteśmy?- Den był wyraźnie zirytowany. Należał do ludzi lojalnych i walecznych, ale był też okropnie niecierpliwy i momentami agresywny.
-To dawny dom Metza, nadal jesteśmy w Wenecji.
- Nie wiem skąd wytrzasnęłam to miejsce. - przyznała Zhalia i zaczęła błądzić wzrokiem po półkach pełnych książek, które wypełniały cały przedpokój.- Pomyślałam po prostu o bezpiecznym miejscu.
- Oh przynajmniej wiadomo, że jesteśmy tu bezpieczni. Ja się stąd nie ruszam.
- Nie tak szybko Den, misja na nas czeka. Poza tym to nie mój dom, nie możemy tu tak po prostu zostać. - Dante przerwał mówić, bo zadzwonił jego telefon. - Tak Metz? Spokojnie, to tylko my. Wspaniale, dzięki.
Sophie posłała mu pytające spojrzenie. Mężczyzna zdawał się go niezauważyć, więc odkaszlnęła demonstracyjnie i wypowiedziała jego imię.
- Metz kazał nam sprawdzić włamanie do tego domu, więc uspokoiłem go, że to tylko my. Możemy tu na razie przemieszkać, póki mój dom nie będzie bezpieczniejszy. Klucze są w biurku w korytarzu.
- Te klucze? - spytała triumfująco Zhalia.
- Tak te, przeklucz drzwi.
Kobieta skinęła jedynie głową. Dante spojrzał za nią i pokręcił zrezygnowany głową. Dziś najwidoczniej miała humor na sarkastyczną i chłodną. Kobiety - jedyna zagadka, której Dante Vale nie był w stanie rozpracować. Pozwalając reszcie na odpoczynek postanowił obeznać się z chwilowym lokum. Szybko odnazlał dużą kuchnię połączoną z jadalnią, niewielki salonik, łazienkę i coś na rodzaj gabinetu. Znalazł też schody. W gruncie rzeczy dom był bardzo podobnie zaprojektowany do tego, w którym mieszkał na co dzień. Po prostu wystrój był nieco przestarzały. Mimo to Dante znalazł komputer, ekspres do kawy i telewizor. Metz musiał dbać o to miejsce. Zapewne na właśnie takie sytuacje jego mentor posiadał kilka posiadłości na całym świecie. Vale nigdy nie rozumiał jakim cudem przewodniczący Rady Huntik miał tyle pieniędzy by opłacić rachunki na wszystkie mieszkania i jeszcze zatrudniać gosposię. Mimo to nie wtrącał się w finanse Metza, który był dla niego absolutnym ideałem.
- Apsik! Ile tu kurzu! - usłyszał głos Sophie. Najwyraźniej zabrała się za porządki. On kontynuuował wycieczkę. Na piętrze były 3 sypialnie, łazienka, pomieszczenie gospodarcze i wyjście na dość spory taras. ,, Nie przyda nam się, nie będziemy się opalać, kiedy nas atakują."- pomyślał i zszedł do saloniku, w którym aktualnie przebywała jego drużyna. Zhalia siedziała w fotelu przeglądając jakąś książkę. Widział zmęczenie na jej twarzy, ale nic nie powiedział. Nie chciał jej irytować. Sophie faktycznie odkurzała półki i szafki, a chłopcy usiłowali uruchomić TV.
-Polecałbym najpierw uruchomić prąd. Na górze są bezpieczniki.
- Dzięki za radę Dante. - odparł Lok i skierował się w kierunku schodów.
Karmelowowłosy mężczyzna zatrzymał się za fotelem Zhalii i spojrzał przez jej ramię. Francuski. Nie wiedział, że zna ten język na tyle by w nim czytać, kolejna ciekawostka.
-Co to?
-Książka panie Vale.
- Gratuluję błyskotliwości. - odparł bardziej ostro niż sądził.
Kobieta jedynie prychnęła na niego i zniknęła w kuchni. Lok uruchomił w końcu telewizor, a Sophie mimowolnie zmierzyła niezadowolonym spojrzeniem Vale'a, który stał bezradnie na środku pokoju i gryzł się w język. W końcu jednak dołączył do młodszych męskich członków drużyny. Nastolatka wyszła w poszukiwaniu przyjaciółki. Dawniej nie przejęła by się kobietą, nienawidziły się z Zhalią, a ich głównym zajęciem było dogryzanie sobie. Tak było do momentu, w którym Sophie poznała prawdę o życiu kobiety, całą historię ze sierocińcem, ulicą, Klausem, organizacją. Zaczęły rozmawiać i znalazły w sobie zrozumienie. Czuły się dobrze w swoim towarzystwie i gdy w końcu się pogodziły bardzo szybko zaczęły współpracować, a na misjach razem były nie do pokonania. Gdzieś w połowie drogi do kuchni Sophie pomyślała o tym by zabezpieczyć dom i pstryknięciem palców uruchomiła magiczną barierę nad posiadłością. Spokojniejsza skierowała kroki do wspomnianego pomieszczenia i zastała tam kobietę nadal zagłębioną w lekturze.
- Hej Zhalio! Chcesz soku?
-Chętnie.
-Dokończymy pogaduszki? - powiedziała nastolatka stawiając mały kartonik przed kobietą.
- Tak, ale może..... zróbmy sobie taki ...eee...
-Babski dzień?! - Sophie aż podskoczyła z radości, Zhalia nigdy nie chciała z nią się relaksować, więc była pozytywnie zdziwiona.
-Hej dziewczyny, idę do sklepu w pobliżu, chcecie coś? - spytał blondyn zaglądając do kuchni.
- Em, przynieś kawę koniecznie, ogórka zielonego, sode oczyszczoną, ze dwa lakiery do paznokci ...- zaczęła wymieniać nastolatka.
-Okej..... i może jakieś jedzenie.....- dodał chłopak i zniknął.
- No chodź najpierw włosy!
- o tak marzę, żeby je umyć. - dodała granatowowłosa.
Obie szły do łazienek śmiejąc się głośno, a chłopacy wydawali się być zdezorientowani. Dobrze pamiętali ich sprzeczki i ciężko było im się przyzwyczaić do tak radosnych kobiet przechadzających się po domu. Prysznic brały tyle czasu, że Lok zdążył wrócić z najpotrzebniejszymi [8 siatek] zakupami i je rozpakował. Rozpromienione i odświeżone dziewczyny paradowały w szlafrokach po domu i wkrótce zniknęły na piętrze.
-Kobiety...- mruknął Den i przewrócił oczyma przełączając TV na kolejną stację.
Dziewczyny natomiast rozsiadły się w nowym lokum Zhalii i zajęły się przygotowywaniem maseczek. Na twarz nałożyły peeling z kawy i zrobiły sobie kilka zdjęć.
-Dawaj rękę!- powiedziała młodsza z nich otwierając czarny lakier do paznokci.- A teraz opowiadaj.
-Matko, tyle do mówienia.
-Przesadzasz, wdech i wydech i mów mi szybko, co się dzieje.
- Nie wiem od czego zacząć. - nadal nie lubiła mówić.
-Może od tego, co się stało z Twoim znakiem spirali, a skończysz na tym, jak tam z Dantem.- kobieta rozwarła usta i zapłonęła czerwienią.
-Jak to jak z Dantem?
-Hahahah, jesteście razem ?
-Nie, dlaczego mielibyśmy?- Zhalii ciężko było ukryć zakłopotanie, przysłoniła buzię pasmami włosów i unikała wzroku młodszej łowczyni.
-Oj błagam, prawie 3 lata, a wy nadal nic? Przecież widzę jak na siebie patrzycie Zhalio...
-Pleciesz bzdury.
-Sama mówiłaś, że znaczy dla Ciebie więcej niż ja czy Lok.
- No jasne! Jest moim przyjacielem!
- Taaak i dlatego bylibyście w stanie oddać za siebie życie? Przyjaźń?
- Przestań Sophie.
- Możesz mi o wszystkim powiedzieć, jestem Casterwillem, można mi ufać.
-A ja jestem Moon i nie czuję zupełnie nic do Vale'a.
-Kłamiesz jak z nut Zhaliooo.
-Masz rację.
-Hm?- nastolatka najwyraźniej nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
-Jeśli już nalegasz....
-Ależ mów !
-Nie no nie umiem!
-Oj na pewno umiesz.Nie rozmawiałaś nigdy o chłopakach, makijażu i tym wszystkim?
- Niby z kim? Przyjaciół nie miałam, a Klaus?
-Dobrze, zrozumiałam, przepraszam.- dłoń Sophie pogładziła ramię Zhalii.- No, ale spróbuj.
-Dante jest pierwszą osobą, która powiedziała mi, że wie, że można mi ufać. Zawsze radziłam sobie sama, a nagle pojawia się on i wyciąga do mnie rękę. Jasne, odrzucam tą pomoc, ale widzę to.
-Zhalio ty go kochasz! - nastolatka pisnęła.
-Ja... nie Sophie...
-Oj tak! Daj drugą rękę. Kochasz go!
-Nie!
-Spójrz mi w oczy i to powiedz.
Kobieta spojrzała na przyjaciółkę i zasłoniła dłonią buzię. Przypomniała sobie, kiedy Dante mówił, że jej ufa. Kiedy prawie się pocałowali. Gdy zauważył zadrapanie na jej policzku podczas ucieczki z Ado. ,, Cherit chroń Zhalię, za wszelką cenę." - jego słowa przed bitwą z Profesorem. ,, Będę tęsknił..."
- O mój Boże.- wyszeptała.
- A nie mówiłam?
-Sophie co ja mam robić?
-No nie mów, że nigdy nie podrywałaś chłopców...
-Nie oto chodzi, po prostu nigdy nie kochałam nikogo...
-Przepraszam, że Ci musiałam uświadomić, że jednak kochasz.
-Co mam robić?!
- Nie machać ręką jeśli chcesz mieć ładne paznokcie. Nie wiem, pogadaj z nim po prostu.
-Łatwo Ci mówić panno Lambert. - kobieta poczuła nagłą chęć zmiany tematu.
-Panno Lambert czy ty nie przesadzasz? - Sophie zachichotała.
- Nie! Jaki jest Lok? W sensie jako chłopak?
- ŚWIETNY. Oh mówię Ci, non stop się o mnie troszczy, rozbawia, komplementuje, poza jego wrodzoną głupotą, to ideał. A jak całuje....
-Uhuhuhu pani Casterwill chyba się też zakochała!
- I to jak! A Dante jak?
-Nie rozumiem.
-Jak całuje?
-Skąd mam wiedzieć?
-Nie oszukuj, widziałam ten błysk w oku, jak wspomniałam o tym, że Lok dobrze się całuje.
-O matko małolato zawstydzasz mnie.
-No mów!
-Na tyle dobrze, że nogi mi się ugięły. Ale to świeża sprawa, nic nie wiesz!
- Wszystko zostaje w tym pokoju. Opowiadaj jak to wyszło.
-Zdenerwował mnie, chciałam dać mu w twarz, a on mnie chwycił za nadgarstek i dosłownie na niego poleciałam.
-Tak, zdecydowanie to w ,,waszym stylu".
-Błagam...zmieńmy temat....
-Ubieraj się, paznokcie Ci wyszły. Teraz muszę zrobić nam make-up!
-Stara nie mamy innych ubrań niż te, w których nas przeniosłam.
-Fakt, ale to da się załatwić. Przenoszenie! - krzyknęła Sophie, a przed nimi stanęła szafa prosto z jej pokoju.
- Nie wiem jak to zrobiłaś, ale gratuluję.
-No dalej, wybieraj. Tylko zostaw 4 półkę od góry, tam są rzeczy Loka.- Sophie założyła pasmo swoich lekko wilgotnych włosow za ucho i zaczęła wybierać sobie strój.
-Tego jest za dużo.
-Dobra, dziś ja cię ubieram. Wskakuj w to!
-No okej...
Odwróciły się do siebie tyłem i przebrały. Później Zhalia zgodnie z sugestiami Sophie, dała się pomalować komuś innemu niż sobie. Początkowo bała się efektu końcowego, ale szybko zobaczyła, że jej młodsza koleżanka zna się na rzeczy.
-No i pięknie! Daj mi chwilkę, żebym mogła domalować siebie i idziemy do panów, bo się jeszcze pogniewają.
-SOPHIE!!!! ZHALIOOOO!!!OBIAAAAD! - głos Loka dobiegł z dołu.
- CHWILAAA!- odkrzyknęła nastolatka i wróciła do tuszowania rzęs. Tymczasem Zhalia szukała czegoś w czym mogłaby się przejrzeć. Długo nie musiała się rozglądać, bo szybko dostrzegła prostokąt zakryty płachtą oparty o ścianę. Stwierdziła, że jeśli będzie tu mieszkać dłużej niż dzień to będzie musiała posprzątać ten pokoik. Zrzuciła okrycie i zakaszlała od kurzu. Potem zobaczyła siebie i zaniemówiła. Podeszła bliżej swojego odbcia i wyciągnęła dłoń.
-Sophie jak to zrobiłaś...?
-To nic takiego. - odparła chowając kosmetyki do przeniesionej z jej domu kosmetyczki.
Zhalia stała jedynie i patrzyła. Nie sądziła nigdy, że może TAK wyglądać.  Granatowe spodnie pięknie komponowały się z jej włosami, bladoróżowa koszula była idealnym kontrastem, a makijaż był tak dobrany, że ani zbyt mocny ani zbyt delikatny. Spodobało jej się to wydanie jej samej.
-No chodź już, potem się poprzeglądasz, obiad stygnie! - Sophie pociągnęła ją za dłoń i poszły razem na korytarz. Ze śmiechem zbiegały kolejnymi stopniami, docierając w końcu do kuchni. Dante stał plecami do nich i mieszał coś w garnku, a potem się odwrócił biorąc mechanicznie talerz, żeby nałożyć sobie spaghetti.
-Ale wyglądacie dziewczyny! -powiedział Lok zapraszając damską część drużyny do stołu.  Różowowłosa dała jednak znak przyjaciółce by ta nie siadała. Vale przecierał ścierką swój talerz. Sophie palnęła facepalma i wymownie chrząknęła. Mężczyzna szybko i instynktownie podniósł wzrok i upuścił talerz. Jeśli miałby zdefiniować absolut piękna to była to kobieta stojąca przed nim.
-Zhalio..-szepnął, wywołując stłumiony śmiech drużyny. Ona sama uśmiechnęła się tylko i spuściła wzrok na podłogę. Chciał ją przytulić, pocałować, wszystko na raz, ale wiedział, że nie może.
-Aż tak źle wyglądam?- spytała w końcu kobieta i usiadła przy stole.
-Nie, wyglądasz olśniewająco.- powiedział Vale nie przejmując się swoimi słowami i osłupiony sprzątnął zbity talerz, a potem nałożył wszystkim obiad i sam zaczął go jeść w całkowitej ciszy. Sophie mrugnęła wesoło do Zhalii i zachichotały. Po obiedzie wszyscy przenieśli się do salonu, razem z kawą zaparzoną podczas obiadu. Lok oczywiście uruchomił telewizor, więc cała drużyna była zmuszona do oglądania reportażu o Nostradamusie, którym Lambert nie stracił zainteresowania po wojnie z Obłudnikiem. Sophie lekko przysypiała na jego ramieniu, Dante przeglądał coś w holotomie, Den bawił się telefonem, a Zhalia znowu wciągnęła się w lekturę. Uwielbiała czytać tak samo, jak kochała tajemnice i tytanów. W pewnym momencie telefon Vale zaczął dzwonić i wibrować, więc łowca niechętnie, bo niechętnie, ale go odebrał.
-Tak Metz? Jasne, yhm. Dobra. Zrozumiałem Metz, o 19.
-O co chodzi?- spytał bez zwłoki blondyn.
-Troszkę przyśpieszymy wyjazd do Warszawy. Idźcie się pakować.
Kątem oka dostrzegł jak Zhalia klnie pod nosem i wręcz wymaszerowuje z pokoju. Spojrzał pytająco na Casterwillównę, ta jednak uniosła jednak ramiona w geście niewiedzy. Wszyscy zaczęli kompletować swoje małe plecaczki. Ten Dantego od rana pozostał nienaruszony, więc mężczyzna postanowił zaryzykować kłótnią i pomóc Zhalii pakować rzeczy. Skierował przestraszony kroki do jej nowego lokum. Jeśli była jakaś rzecz, której Vale panicznie się bał to zdecydowanie była to rozdrażniona Zhalia, nawet Obłudnik go tak nie przerażał, jak kobieta w furii. Weschnął cicho i zapukał do jej drzwi.
-Proszę!- krzyknęła z chłodem w głosie.
Mężczyzna nacisnął klamkę i wszedł do pomieszczenia. Zamykając drzwi oparł się o nie i patrzył. Nie wiedział, co mówić. Zauważył, że kobieta przebrała shorty na rybaczki i włożyła kozaki. Dalej wyglądała cudownie.
-Pięknie dziś wyglądasz.- powiedział.
-Dzięki.- odparła nie unosząc nawet wzroku.
-Co ci jest?
-Nic.
-Zhalio... proszę, przestań się tak do mnie odnosić.
-Jak?
-Jesteś chłodna.
-Zawsze byłam, dlaczego Ci teraz to przeszkadza? - wyrzut w jej głosie był dla niego nie do zniesienia. Stanął na przeciw niej.
-Spójrz na mnie.
-Jesteś usatysfakcjonowany?
-Tak. Nie przeszkadza mi to, po prostu wiem, że umiesz mówić inaczej.
-Tylko jak mam gorszy czas, a ja nie jestem słaba.
-Wiem o tym, wcale tak nie twierdzę.
-To się tak nie zachowuj.
-Nie zmienię się, bo masz taki kaprys.
-Nie chcę, żebyś się zmieniała. Chce wiedzieć, dlaczego jesteś zła?
-Serio chcesz wiedzieć?
-Tak.
-Mam dość tych wszystkich misji, walki, płaczu, tej ścigającej mnie przeszłości, tych chorych łowców, tego że ciągle jesteśmy w biegu, a ja tylko bym chciała, żeby to się skończyło, żebym mogła się ustatkować, żebyśmy mogli...- krzyczała krztusząc się własnymi łzami.
-Żebyśmy mogli?
-Cholera w to! To nieistotne, bo znowu wracamy do ciągłych misji, biegania i walki! Nie chcę tego do cholery!
-Ja też nie!
-Co?-kobieta ściszyła głos.
-Nie chcę tego, chciałbym żeby to się skończyło, żebym mógł się ustatkować, mieć pracę, dom, podróżować bez strachu... mieć dzieci i....-spojrzał na nią i westchnął.- i piękną żonę, ale nie mogę, bo cały czas ktoś mi przeszkadza. Rozumiem Cię Zhalio.
-Przepraszam. - powiedziała cicho i przysunęła się do niego. Mocno ją przytulił i poczuł, że dużo mu lżej. Pomyślał, że dobrze, że nie zrozumiała aluzji z żoną, ale wiedział, że chce, żeby nią została. Obiecał sobie, że wykończą tych łowców jak najszybciej.
-Dante...- patrzyła na niego swoimi ciemnymi, głębokimi oczami.
-Tak Zhalio?
Zamknął oczy i poczuł jak go całuje. Słodko i delikatnie, jakby byli jeszcze dziećmi. Odwzajemnił pocałunek, a potem objął ją jeszcze mocniej. Chciał, żeby czuła w nim oparcie. Sophie widziała ich przez szparę w drzwiach i z uśmiechem stwierdziła, że będą świetną parą. Vale pomógł granatowowłosej spakować resztę rzeczy i zeszli na dół. Casterwillówna nie dała nic po sobie poznać.
-Łowcy, mamy misję. Rozwiązać zagadkę warszawskiej syrenki i odnaleźć tytana Sylrwa. Ruszamy!



sobota, 31 marca 2018

Rozdział 2

Młody brunet nerwowo chodził po całej kuchni Vale'a. W końcu zatrzymał się i oparł dłonie na blacie. Już po chwili nerwowo zaczął przebierać palcami. Rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu, ani myślał odsłaniać metalowych rolet ochronnych, a już nie wspominając o zapalaniu głównego światła o tak chorej godzinie, o jakiej właśnie krzątał się po domu swojego dawnego mentora. Denowi wystarczyć musiała mała lampka nad zlewem. Szybko zdecydował, że zaparzy sobie herbatę - melisę, żeby się wyciszyć. Liczył, że zaśnie. Wcześniej, gdy próbował, męczyły go nieustanne koszmary. Widział w nich zakrwawione przedramię Zhalii, widział siebie w plamie krwi, widział ludzi zabijających Loka, nie mógł zmrużyć oczu i wcale go to nie dziwiło, po ostatnich wydarzeniach. Możliwie cicho wstawił wodę i wyciągnął filiżankę. Jednak kiedy stawiał ją na blacie, ta postanowiła niefortunnie zsunąć się z krawędzi i rozbić z wielkim hukiem. Chłopak podskoczył i odzyskując spokój zaczął zbierać z ziemi szkło.
-Boże chłopie, nie masz co robić o 3 nad ranem?- blondyn stał w wejściu przecierając oczy dłońmi.
-Przepraszam Lok, nie mogę spać.
-Mhm, co jest stary, opowiadaj.- odkąd Lok Lambert został przewodniczącym drużyny fundacji i zestarzał się na tyle, by jego wiek osiągnął lat 18, próbował mówić jeszcze bardziej młodzieżowo niż wcześniej.
- Zasadniczo nic, męczyły mnie koszmary.
- O tych nowych zbirach?
-Tak i o znaku spirali, śniło mi się, że mój otworzył się, tak jak ten Zhalii.
- Wiesz, według mnie jeśli coś miałoby się stać z Tobą, to już by się stało, ale uważaj na wszelki wypadek na siebie. A teraz weź tą herbatę i choć spać, bo pobudzisz wszystkie duchy w tym domu.
- Dobra, masz rację.
Den westchnął i powziął nową filiżankę, w której zaparzył herbaty. Tym razem jeszcze bardziej uważnie niósł ją przez kuchnię i przedpokój, by potem móc cichaczem przemknąć po schodach do swojego lokum, które ku ironii słowa dzielił z Lokiem. Dante Vale śpiący w salonie doskonale słyszał całą rozmowę chłopców, ale nie odezwał się. Celowo pozostał niezauważony. Jego też męczyły złe przeczucia, bardzo martwił się o Zhalię. Czuł, że odkąd ze sobą zamieszkali jego uczucie do niej stało się jeszcze silniejsze. Wcześniej ten jeden raz prawie się pocałowali, ale Lok wparował jak poparzony do jego mieszkania i do niczego nigdy potem nie doszło. Dlaczego? Cóż byli dorośli, mogli by przestać bawić się w podchody i po prostu zrobić jakiś krok w kierunku związku, ale Dante czuł, że tamten moment nie był odpowiedni. Za pierwszym razem chciał zabrać ją na wakacje po wygranej z Organizacją i tam zasugerować relację bliższą niż przyjaciele, ale wakacje nie wypaliły, bo pojawiła się Spirala. Pamiętał pożegnanie z kobietą, gdy zdecydowała się na infiltrację mrocznych łowców. Pamiętał jak bardzo chciał krzyczeć, płakać, ale musiał pozwolić jej odejść, bo tak należało. Pamiętał żal do świata, kiedy Ark przepowiedział jego śmierć. Pamiętał ostatnią myśl, przed zderzeniem z kometą i użyciem Feniksa. ,, Zhalia '' - pomyślał i umarł. To dziwne pamiętać swoją śmierć, ale Vale się jej nie bał, jej nie - bał się opuścić swoich ludzi i głównie dlatego wrócił do żywych. Później gdy wygrali zabrał ją na kolację i dosłownie, gdy już miał poruszyć temat ,,ich'' zadzwonił Metz z pilną misją, a teraz gdy wszystko już miało się ułożyć i zamieszkała z nim - pojawiają się ONI i psują wszystko. Znów nie ma czasu na rozmowę, na planowanie przyszłości, na próbowanie czegokolwiek. Dante usiadł kryjąc twarz w dłoniach. Poczuł, że jest całkiem spocony, dlatego ściągnął koszulkę i zrzucił ją na ziemię. Wziął też łyka wody z butelki, która stała na ławie przed kanapą. Podobnie jak Den po kuchni, mężczyzna rozejrzał się po salonie. Cisza, nie słychać niczego. Nagle zrobił się dziwnie spokojny i postanowił iść do granatowowłosej. Potrzebował ją zobaczyć, upewnić się, że jest obok niego. Wszedł lekko zestresowany na piętro i skierował kroki ku jej pokojowi. Zapukał. Nie oczekiwał odpowiedzi o tej godzinie. Delikatnie nacisnął klamkę i po cichu wślizgnął się do pokoju, który przez okna oświetlał księżyc. Zhalia spała. Pomyślał, że wygląda przeuroczo. Kołdrę skopała jak zwykle na podłogę. Dante dostrzegając to zaśmiał się w duszy. Na stoliku nocnym leżał jej dziennik. Nie chciał go czytać, ufała mu i nie mógł tego zepsuć. Obok zeszytu pozostawiła telefon i słuchawki. ,, Pewnie do późna słuchała muzyki '' - stwierdził i włożył do uszu jedną ze słuchawek. Ku jego zdziwieniu muzyka nadal grała, a mało tego była to jedna z jego ulubionych piosenek. Nie wiedział, że kobieta słucha tego rodzaju muzyki i był wręcz zszokowany. Nigdy nie pytał jej o gusta, więc wszystko, czego się o niej dowiadywał było niczym złoto. Dziewczyna przekręciła się na drugi bok przyciągając jego wzrok. Odłożył telefon na stolik i spojrzał w jej kierunku. Ponownie zauważył, że jest strasznie szczupła. Tym razem spała w krótkim croptopie, więc mógł dostrzec jej wystające żebra. Uważając by łóżko nie zaskrzypiało usiadł obok niej i patrzył. Niezależnie od tego w jakiej sytuacji się znajdowali przyciągała go tak bardzo, że nie mógł oderwać wzroku. O tyle, co kilka lat temu nazwał by się podrywaczem - każda kobieta w fundacji i poza nią mogła być jego - tak od momentu poznania Zhalii nie skupiał się na niczym poza nią. Lekko westchnęła. Pogładził ją delikatnie po policzku.
-Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham Zhalio ... - wyszeptał i dał jej buziaka w czoło.
Nie poczuła, liczył na to, że się nie obudzi, bo nie chciał zaczynać niczego dopóki sytuacja nie będzie stabilna. Dopóki cały świat niebezpieczeństw nie zniknie. Wziął jej niewielką dłoń i głaskał. Była gładka i zgrabna. Nie wiedział ile czasu już tak siedział, ale stwierdził, że czas wyjść. Wstał i nakrył ją kocem. W momencie, gdy odwrócił się w kierunku drzwi, coś dotknęło jego ręki. Przestraszył się, ale odwrócił wzrok i zrozumiał, że to ona chwyta go opuszkami palców.
-Zostań Dante, proszę. - wyszeptała ze szklanymi oczami. Widział, że nie słyszała, co mówił wcześniej i cieszył się z tego, ale równie bardzo radował go fakt, że chciała by został.
- Dobrze, jeśli chcesz. - uśmiechnął się szarmancko i powoli wślizgnął się jej do łóżka. Nakrył ich oboje kocem i kołdrą - było zimno. Nie wiedział co robić, ale ona nie dała mu wyboru i przytuliła się do niego. Objął ją i pogładził po włosach.
- Dante?
-Tak?
-Śniło mi się, że nie żyjesz.
Zaniemówił, nie umiał nic powiedzieć, nie wiedział jak reagować.
-To był tylko koszmar... - wyszeptał w końcu.
-Wiem. - tym razem ona zamilkła, nadal nie umiała mówić, aczkolwiek czuła, że przy nim może się otworzyć. Mimo to, takie wyznania nie leżały w jej naturze i bolało ją to jak słaba umie być. Zacisnęła zęby.- Przepraszam za te ataki histerii.
- O czym mówisz?
- Wtedy, popłakałam się jak głupia małolata. Jestem już dorosła, powinnam radzić sobie w takich sytuacjach, a nie beczeć jak mała nastolateczka, której ktoś zabrał błyszczyk. - Dante poznał ten chłód w jej głosie, mogła by zamrażać. Miał wrażenie, że w zależności od tego o czym rozmawiają on dyskutuje z dwoma kobietami - chłodną i sarkastyczną oraz sympatyczną i wrażliwą.
-Pleciesz bzdury wiesz?
-Nie, jestem totalnie żałosna, postaram się, żeby to się nie powtórzyło.
-Przestań rozumiesz? - podniósł trochę głos i obrócił jej twarz w jego stronę, ich spojrzenia się spotkały i zdawały się ze sobą walczyć. - Nic nie musisz przy mnie udawać, emocje to nie wstyd, już Ci mówiłem panno Moon.
-Przymknij się panie Vale.
-Nie ma mowy panno Moon.
-Rozważyłabym jednak skorzystanie z mojej rady i przymknięcie się, bo mam rację i sama wiem najlepiej jaka jestem.
- Mylisz się.
-Skończ.- podniosła głos i poczuła się zła.
-Ty skończ pani ,, jestem tajemnicza'' - natarł Dante, wiedząc że się z nią droczy. Była przesłodka,gdy się złościła.
-Jeśli się nie zamkniesz to sama cię przymknę durniu.
- Ohohohoho panna ,, nic o mnie nie wiesz '' się zdenerwowała.
- Morda w kubeł Vale.
-Bo co?
-Bo tak.
-No raczej nie.
-Nie denerwuj mnie, bo źle skończysz. Nic nie rozumiesz.
-Właśnie, że rozumiem. - spojrzał jeszcze głębiej w jej oczy.
-Gwarantuję, że nie i się zamknij już.
-Nie.
-Nie?
-No ni.....- nie dokończył, kobieta szybko i delikatnie cmoknęła go w usta. Szybko się odsunęła i spojrzała na niego. Był w wyraźnym szoku.
-Przepraszam.-  powiedzieli oboje.
-Nic się nie stało. - odparł.
- A mówiłam, żebyś się przymknął...... - uśmiechnęła się.
- Okej, tą rundę wygrałaś Moon.
- A będzie kolejna?
- A idź ty spać już co? - powiedział ze śmiechem.
Nie doczekał się odpowiedzi, bo kobieta wtuliła się w jego tors i zamknęła oczy. Zasunął kołdrę jeszcze wyżej na nich i przymknął powieki. Poczuł niepokój i podniecenie na raz. Ten pocałunek był nic nieznaczący, szybki, krótki i nagły, ale jednak pamiętał go jakby trwał wieczność. Nie chciał z nią o tym rozmawiać, to nie był dobry czas. Nie mogli bawić się w związek, kiedy nie wiadomo było czy dożyją następnego roku. Mimo wszystkich wątpliwości poczuł się spełniony i chciał żeby ta chwila trwała na wieki. Zasnął.
Rano obudziły go promyki słońca dochodzące z lekko niedosuniętej metalowej rolety w oknie balkonowym. Zamrugał kilka razy powiekami, początkowo nie wiedząc, gdzie jest. Później przypomniał sobie wczorajsze zdarzenie i przebiegła po nim fala niepokoju i radości. Spojrzał obok siebie. Pasma granatowych włosów nadal leżały na jego torsie. Zhalia spokojnie drzemała, wydawało mu się, że ma maleńki uśmiech na ustach. Musiał znaleźć rozwiązanie tej chorej sytuacji i to jak najszybciej, bo czuł, że nie chce już czekać. Chciał jej i wiedział o tym. Czyżby ona jego też?  Ziewnęła i zamrugała powiekami. Delikatnie zwolnił uścisk z jej talii. Usiadła na łóżku i przeciągnęła się. Teraz jeszcze dokładniej dostrzegł jej żebra. Obrzuciła go krótkim uśmiechem i wstała. Przeciągnęła się kilka razy i powzięła butelkę wody z podłogi. Zaczerpnęła kilka łyków.
- Chcesz? - spytała wyciągając dłoń z butelką ku niemu.
- Nie, dziękuję. - odłożyła butelkę.
- Jeszcze raz przepraszam za wczoraj. - odparła strasznie chłodno.
- W porządku, to... było miłe.
-Taaa.
- Coś nie tak?
-Nie, absolutnie, okej. Idę wziąć prysznic.
-Zmienimy potem bandaż hm?
-Dam radę sama.
-Zahlioo......
-Co?
-Co się stało? Zrobiłem coś nie tak?
-Nie wiem o czym mówisz.- zrobiła kilka kroków, jednak Dante zdążył wygramolić się z łóżka i zasłonić jej drzwi, tak by nie mogła wyjść.
-Przesuń się. - warknęła.
-Nie.
-Mówię Ci przesuń się.
-Nie, dopóki nie powiesz o co Ci chodzi.
-Wszystko dobrze, mówiłam już.
-Jesteś na coś zła.
-Nie jestem.
-To o co chodzi?
-Boisz się?
-Skończ traktować mnie jak dziecko, tamto to była chwila słabości, no trudno no, muszę sobie jakoś radzić i tyle.
-I nie mogę Ci pomóc bo?
- Bo nie. Bo zawsze sama dawałam sobie radę i teraz nie będzie inaczej.
-Za wysoka duma, prawda panno Moon?
-Mylisz się panie Vale, po prostu samodzielność.
-Ja się nigdy nie mylę, po prostu masz za wysokie ego - chciała uderzyć go w twarz za ten debilny tekst, ale był szybszy, chwycił jej dłoń, położył ją sobie na twarzy i przyciągnął ją do siebie. W ułamku sekundy zamknęła oczy i poczuła jego usta na swoich. To już nie był taki ,, buziak'' jak wczoraj. Chciała wyładować wszystkie emocje. Chciał wyładować wszystkie emocje minionego tygodnia. Chcieli tego. Cały czas pogłębiali pocałunek, do tego stopnia, że Dante musiał się oprzeć o drzwi. Była tak blisko niego, że jego umysł chyba tego nie obejmował. ,, Więc tak się kończy, kiedy przez 3 lata kogoś do siebie ciągnie i nic się z tym nie robi.'' - pomyślał całując ją jeszcze mocniej niż wcześniej. Serce waliło mu jak oszalałe. Jej zmiękły kolana, chciała stać tak godzinami, tygodniami, miesiącami i latami. Czuła jak odpływa z niej cała złość, cały strach, cały wstyd, wszystko. Czuł jak cały ciężar spada z jego serca. Kiedy w końcu się od siebie oderwali nie wiedzieli co robić. Zhalia spojrzała zszokowana na niego, a on z rozpostartymi ustami patrzył na nią. Minęła go, odepchnęła i wyszła. Potrzebowała to wszystko sobie poukładać. Zamknęła się w łazience i weszła pod natrysk.
- O cholera, co to było. - skwitował Dante patrząc za nią.
W końcu się otrząsnął i zszedł do salonu. Wyciągnął rzeczy z szafy i upewniając się, że nikt go nie widzi, przebrał się. Pościelił kanapę, a brudne rzeczy cisnął do kosza na pranie, który stał w korytarzu. Oszołomiony porannym wybuchem emocji skierował kroki do kuchni.
 - Dzień dobry Dante. - powiedziała wesoło Sophie popijająca kawę.
- Hej wszystkim. - odparł spoglądając na nią i resztę młodzieży spożywającą śniadanie.
Wziął z blatu pilot i odsłonił okna z metalowych rolet, stwierdził że w dzień bariera Sophie wystarczy, nie będą atakować w biały dzień. Pochwycił komórkę i spojrzał na wyświetlać. Zaklął widząc 10 nieodebranych połączeń od Metza. Oddzwonił.
- Tak Metz? Przepraszam, wyciszyłem. Wiem, przepraszam. Rozumiem. - mówił dość mechanicznie i zwrócił uwagę na Zhalię wchodzącą do kuchni, miała bandaż cały zabrudzony starą krwią, pomyślał, że miała go zmienić. Ona jednak wyciągnęła mleko i przystąpiła do robienia sobie kawy. Nie umiała bez niej funkcjonować. - Tak słyszę Metz, okej. A Rada? Nieważne. Dam radę. Mhm, będzie świetnie. Rozłączył się. - Łowcy, mamy misję. - powiedział jak za dawnych czasów i uśmiechnął pod nosem. Wszyscy spojrzeli na niego zszokowani, jakby zamarli. Sophie jedynie siorbała kawę, a Zhalia zmroziła go spojrzeniem pełnym wyrzutu, jakby mówiła, że nie chce ruszać się z domu.
- Co to za misja? - powiedziała chłodno wyrzucając pustą tytkę po cukrze trzcinowym, zwykłego nie używała.
- Jedziemy do Polski.
- No tam jeszcze nie byliśmy. - odparł Den wywracając oczyma.
-Coś konkretniej? - spytała ponownie Zhalia.
- Warszawa, jedziemy szukać tytana Sylrwa - wiąże się z nim legenda o warszawskiej syrence.
-Brzmi fajnie!- odparł radośnie Lok.
-Genialnie.- mruknęła Zhalia i wymaszerowała z kuchni zostawiając nawet kawę.
-A tej co? - spytał Den.
-To nieistotne, poradzi sobie.- odparł Dante i wyciągnął holotom.- Holotomie, pokaż nam informację o tytanie Sylrwa.
,, Sylrwa, typ : dracotytan wojownik, siła 4, obrona 2, rozmiar duży, specjalne zdolności: wiry wodne.''
-Dość silny tytan, tak mi się wydaje.-  powiedziała Sophie.
-Zaskakująco silny, to fakt. - dodał Lok. - Kiedy wyjeżdżamy?
-Za dwa dni. - Dante odwrócił się na pięcie i skierował się w kierunku schodów.
-Dante.... nie idź do niej, ja z nią pogadam. - odparła delikatnie Sophie i z gracją minęła mężczyznę, jakby o wszystkim wiedziała. Wspięła się na piętro i zapukała do Zhalii.
-Proszę. - odparł jej zachrypnięty głos.
-Hej Zhalio.- powiedziała. - Paskudnie wygląda ta rana. - dodała spoglądając na kobietę bandażującą przedramię.
-Co ty nie powiesz. Możesz tu przytrzymać.
-Jasne.
-Dzięki, przynajmniej mi nie spadnie ten cholerny bandaż. Chciałaś coś?
- W zasadzie, to tak. Co się stało?
-O co chodzi?
-Wybacz, ale zauważyłam, że byłaś jakaś zła i rozkojarzona przy śniadaniu.
-Oh Sophie, to naprawdę nie Twoja sprawa. - powiedziała Zhalia już delikatniej.
-Wiem, ale nie chcę , żeby coś Ci się stało, a ty ostatnio prawie ze mną nie rozmawiasz.
-Przepraszam....
-Wiesz, że możesz na mnie liczyć, prawda?
- Wiem mała, wiem. Choć dwa lata temu nie powiedziałabym, że chciałabyś mnie wspierać. - zaśmiały się.
-No to mów, co Ci leży na sercu.
-Wiele by mówić...
-Mam czas.......
- Nie masz. - odparł tajemniczy głos. - Pustka!
-SOPHIE, ZHALIA!!! - Dante, Lok i Den wbiegli do pokoju przerażeni.
-Nic Wam nie jest? - zapytał Den.
-Chyba ni......- chciała powiedzieć Sophie, ale coś huknęło i dom się zatrząsł.
- Kieł zranienia! - ktoś krzyknął.
-Cholera krwawię! Ostry mróz! - krzyknął Lok celując w mężczyznę w czarnej szacie, który poruszał się z zadziwiającą prędkością po pokoju.
- Widziadło myśli! - krzyknęła Zhalia i poczuła, że odpływa.
-Gdzie jesteśmy ? - spytała Sophie.
-Nie wiem, to jakiś stary dom. - stwierdził Den pomagając Lokowi zatamować ranę na nodze blondyna.
-Zhalio?- Dante spojrzał w kierunku kobiety.
-Słabo mi.
-Usiądź. - powiedziała Sophie przysuwając jej krzesło. - Zmęczyłaś się po przeniosłaś nas wszystkich i jak widzę nasze najpotrzebniejsze rzeczy, nie wiedziałam, że tak umiesz.
-Ja też nie. Gdzie jesteśmy?
-Ty nie wiesz?
-Nie.... 

niedziela, 25 lutego 2018

Rozdział 1

Światło powoli docierało do oczu kobiety. Zamrugała kilka razy. Na początku nie miała pojęcia , gdzie była, dopiero po chwili sobie przypomniała - od tygodnia mieszka w domu Dantego Vale'a. Uśmiechnęła się i rozejrzała. Talerze po wczorajszym seansie filmowym nadal leżały na blacie ławy w salonie. Obrali to sobie jako pewien rodzaj tradycji - każdego wieczora od tygodnia oglądali filmy, podobało jej się to, nie musiała mówić i mogła spędzić z nim czas. Koc, którym była nakryta leżał pognieciony na podłodze, napisy jakiegoś dennego serialu leciały w telewizji, zaś obok niej leżał karmelowowłosy mężczyzna przykryty dużą poduszką. Najwidoczniej zabrała mu cały koc i musiał sobie poradzić. Ponownie się uśmiechnęła. Po chwili postanowiła wstać, nie mogła wiecznie przyzwyczajać się do nowego mieszkania - w końcu to już tydzień, trzeba jakoś normalnie funkcjonować, a nie żyć w bajce. Wstając, podniosła koc i odłożyła go na kanapę. Wolnym krokiem poszła do łazienki. Wiedziała, że Dante będzie długo spał - dawno nie miał wolnego i zwyczajnie musiał odpocząć. Zdjęła z siebie koszulę nocną i wrzuciła ją do kosza na pranie myśląc, że nie będzie miała piżamy na dziś. Weszła pod natrysk i puściła wodę, której strumienie od razu pozwoliły się jej zrelaksować. Po 10 minutowej, szybkiej kąpieli owinęła się czerwonym ręcznikiem, który był zawieszony obok prysznica. Stanęła przed lustrem i spojrzała na swoje odbicie. Skrzywiła się stwierdzając, że jej wory pod oczami osiągnęły maksymalny odcień fioletu. Wyglądała - jak twierdziła - jak nieźle skacowana albo zwyczajnie zmęczona, choć wcale tak nie było. Z szafki umieszczonej pod lustrem wyjęła kosmetyczkę i wykonała lekki makijaż. Chcąc już wyjść z pomieszczenia przypomniała sobie o umyciu zębów, a kiedy to uczyniła szybko przemieściła się do ''swojego pokoju'' ( w którym spała może raz, bo zawsze przysypiali z Dantem przy filmie na kanapie w salonie), aby się ubrać. Wciągnęła na siebie biały podkoszulek i rybaczki, z którymi dość rzadko się rozstawała. Na nogi nasunęła nowe skarpetki. Po szybkim rozczesaniu mokrych włosów zbiegła do kuchni. Kątem oka spojrzała na współlokatora. Nadal spał. Pomyślała, że tym razem to ona zrobi śniadanie. Nastawiła wodę w czajniku i zabrała się za robienie jajecznicy. Już po chwili zalała kawę i rozbiła jajka na patelni. Dodała do nich trochę pomidorów - kochała pomidory. Stwierdziła też, że dobrym pomysłem będzie doprawienie dania szczypiorkiem i właśnie, kiedy go siekała skaleczyła się w palec.
-Cholera jasna. - syknęła cicho odruchowo wkładając palec do ust.
- Dzień dobry Zhal.
- Dante! - wykrzyknęła, jakby zdziwił jej widok mężczyzny, wypuściła palec z buzi, jednak za chwile poczuła jak krew ścieka jej po ręce.
-Cholera masz krew na koszulce. - Dante podbiegł do niej, jakby rozcięty palec zagrażał jej życiu. Pomyślała, że oszalał.
-To tylko małe skaleczenie Dante, wszystko okej.
-Zhalia to nie jest małe skaleczenie - wskazał palcem na jej przedramię.
Odruchowo spojrzała na wskazane miejsce i zamarła. Znak spirali, cała blizna była otwarta i krwawiła, jej biały podkoszulek był praktycznie w połowie czerwony, poczuła wilgoć w oczach.
- Dante słabo m..- chciała dokończyć, ale opadła nagle z sił i upadła.
Mężczyzna wyłączył skwierczącą patelnię i szybko wziął kobietę na ręce. Spojrzał w jej oczy, nie zemdlała, po prostu była przerażona. Sam nie wiedział czy widokiem, który zobaczyła, czy przeszłością , czy może ilością krwi. Ułożył ją na żółtej kanapie, nie przejmował się kompletnie cieknącą krwią i pognał po apteczkę. Zhalia nagle osłabła, była blada jak ściana, a on nie chciał widzieć jej w tym stanie, chciał zapewnić jej bezpieczeństwo i poczuł, że w jakiś sposób ją zawiódł, choć ona sama wcale tak nie uważała. Otworzył czerwone pudełeczko i wyjął wodę utlenioną oraz bandaż i gazę.
- Może trochę zaszczypać. - powiedział nieświadomy tego, ile czułości miał w głosie.
Ciemnowłosa syknęła z bólu, ale kiedy zawinął ranę wrócił jej trochę kolor. Nadal była biała jak ściana, ale trochę mniej. Spoglądała w sufit. Dante nigdy nie widział jej tak bezbronnej, wiedział, że mimo tego, co pokazuje jest bardzo krucha psychicznie, nie wiedział, że aż tak i przestraszył się. Usiadła w rogu kanapy i podkuliła nogi.
- Chcesz porozmawiać Zhal?
- Nie. - odparła szorstko i odwróciła głowę w stronę okna. Nie wiedziała co się stało, czuła, że coś złego nadciąga. Ostatnia bitwa była koszmarna, pamiętała żal , kiedy Obłudnik mówił o śmierci Dantego, pamiętała łzy, którymi się dławiła, pamiętała tą bezsilność i obawę o to, że to koniec, nie miała siły przeżywać tego po raz drugi, była przerażona. Dante odszedł ledwie kilka kroków, aby odnieść apteczkę i po drodze przynieść śniadanie, ale zatrzymał go płacz. Ona płakała, pierwszy raz pokazała wszystkie emocje przy nim. Rzucił pudełko na dywan i spojrzał na nią. Ocierała łzy swoją maleńką, zgrabną dłonią i szlochała zasłaniając twarz ciemnymi pasmami włosów. Nie znosiła pokazywać słabości, wiedział o tym. Wrócił do niej i podał jej rękę. W mgnieniu oka wstała i wtuliła się w niego całą sobą. Poczuł, że kocha ją jeszcze mocniej, ale nie chciał tego mówić, to nie była odpowiednia chwila. Zapanowała cisza, którą przerywał jedynie szloch. W końcu Zhalia odsunęła się od mężczyzny i ocierając ostatnią łzę spojrzała na niego.
- Nie powinnam była, przepraszam Dante. - i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć zniknęła najpierw na schodach, a potem w swoim pokoju. Gospodarz domu usiadł w fotelu i ukrył twarz w dłoniach. Zrobiło mu się ciężko na sercu, nie potrafił do niej dotrzeć, a ona przeprosiła go za swoje emocje i nie zareagował. Pomyślał, że jest totalnie beznadziejny. Nie zatrzymał jej, kiedy szła infiltrować Spiralę, nie zauważył, że była szpiegiem, nie potrafił jej rozgryźć i był wręcz wściekły na siebie za to. Po chwili jednak wrócił mu spokój ducha i stwierdził, że nie może się załamać - choćby ze względu na nią. Posprzątał salon i powziął holotom do ręki. Wyszukał wszystkie dotychczas zebrane informację o Spirali Krwi. Nigdy nie widział łowców, który zaklęciami potrafili zadawać rany cielesne ani takich, którzy ranili by siebie by pokazać jedność. Było to dla niego chore i nie wyobrażał sobie by Fundacja Huntik ( w której z resztą drżało już od plotek na temat śmiercionośnych łowców ) robiła podobne rzeczy. Nie znalazł żadnych informacji, kimkolwiek byli, to byli poza jego zasięgiem. Huk drzwi sprawił, że mężczyzna podskoczył.
-Dante uciekajmy! - krzyknął blondyn wpuszczając zdruzgotanych Sophie i Den'a, który trzasnął drzwiami i oparł się o nie plecami.
- Co jest?!
-Otoczyli dom Dante, nie jesteście tu bezpieczni. - odparł Lok.
-Mylisz się, przyszliśmy tu się schronić.
- Co ty bredzisz Sophie? - spytał zdezorientowany blondyn.
- Powiedziałam przy nich, że uciekamy, bo będą nas szukać, nie będą myśleć, że jesteśmy tutaj. Dante opuść rolety i uruchom system obrony, ja zajmę się barierą.
Mężczyzna skinął głową i przy pomocy pilota zadbał by zabezpieczyć drzwi i okna domu.
- Co tu się dzieje? - ciemnowłosa pojawiła się niezauważona i opierała się o ścianę przy schodach.
Wszyscy nagle spojrzeli na nią i popatrzyli na siebie. Den błyskawicznie spostrzegł opatrunek na ręce koleżanki i odruchowo spojrzał na swoje przedramię, odetchnął, wszystko w normie. Blondyn stojący na przeciw kobiety już otworzył usta, ale Dante mu gwałtownie przerwał.
- Nic ważnego, wracaj do siebie Zhal.
-Zhal? - spytał Lok, ale nie uzyskał odpowiedzi.
Granatowowłosa jedynie mruknęła coś pod nosem i wspięła się z powrotem na piętro. Nie miała najmniejszego zamiaru domyślać się, co się wydarzyło, wręcz nie chciała węsząc nosem jakąś tragedię. Posłusznie położyła się na swoim łóżku i włożyła słuchawki w uszy.
- Dante, dlaczego jej nie powiedziałeś? - spytała Sophie siadając na kanapie wraz z resztą gości.
- Miała ciężki dzień, nie chcę jej dołować.
- Ale przecież to jej dotyczy, widziałem bandaż w ,,tym'' miejscu..... - odparł Den mierząc wzrokiem właściciela posiadłości.
- Powiedziałem, że miała ciężki dzień i nie będzie się teraz denerwowała atakiem na was.
- Ale Dante......
- Cholera jasna, powiedziałem nie to nie. - krzyknął wzburzony mężczyzna i spojrzał na zszokowane twarze nastolatków. - Przepraszam, nie wiem, co mi dzisiaj jest. - powiedział głęboko wzdychając.
-Nic się nie stało Dante, rozumiemy. - odparła Sophie.
- Słuchajcie robimy tak, dopóki nie będziemy pewni, że odeszli Sophie będzie spała w pokoju obok Zhalii, Den i Lok w mojej sypialni - dostawimy łóżko polowe, a ja zostanę na kanapie.
- Tak jest kapitanie. - dodał wesoło Lok, choć nikomu nie było do śmiechu.
Nastolatkowie wstali i rozeszli się do wskazanych przez Dantego pokoi, on sam oparł się o kanapę i odchylił głowę w tył. Zamknął oczy. Nie mógł wyobrazić sobie, jaki natłok emocji musiał spotkać dzisiaj Zhalię. To miał być normalny dzień. To miał być normalny tydzień. Miesiąc, rok i kolejne lata. Miał wobec niej plany, bo myślał, że w końcu to wszystko się uspokoi. Ma stałą posadę w Radzie i dorabia jako detektyw, ona jeździ na misję jedynie w roli archeologa i badacza i jak zwykle, kiedy już wydawało mu się, że jego życie się ustabilizuje pojawia się ktoś, a raczej coś, co mu to skutecznie uniemożliwia pozostawiając kolejne blizny na jego duszy i ciele. Siedział prawie piętnaście minut w totalnym bezruchu. W końcu jednak postanowił wstać i zrobić kawę. ,, Jej też się przyda.'' - pomyślał wyciągając dwie filiżanki zamiast jednej. Podczas, gdy woda się gotowała przyszykował tacę i talerzyki. Zrobił drobną kolację, nie pozwoliłby, żeby nie przełknęła niczego od rana. Po zaparzeniu kawy wziął całość i uważając na każdy stopień wszedł na piętro. Przełożył tacę na jedną rękę i cicho westchnął. Zapukał. Brak odpowiedzi. Puk-puk. Brak odpowiedzi. Postanowił wejść. Nacisnął klamkę i stanął w drzwiach, które po chwili zamknął za sobą. Bez słowa odłożył posiłek na stolik nocny i spojrzał na Zhalię. Leżała skulona na łóżku ze słuchawkami w uszach. Była tyłem do niego i odniósł wrażenie, że nie zauważyła jego obecności. Nawet, kiedy nie widział jej twarzy wydawała mu się bezgranicznie piękna. Dopiero teraz spostrzegł, że Zhalia jest bardzo drobną kobietą. Wręcz chudą. To śmieszne,  że nie zauważył tego przez 2 lata spędzone z nią na misjach. Cóż, zawsze nosiła luźne rzeczy, które zakrywały jej niedowagę. Teraz leżała w samej koszulce i majtkach. Ściągnął z siebie płaszcz i położył na krześle stojącym obok komody. Podszedł do łóżka i usiadł. Wiedział, że poczuje ciężar. Tak jak podejrzewał natychmiastowo zareagowała siadając obok niego. Spojrzał w jej oczy - nic nie powiedziała, jedynie wyjęła słuchawki z uszu i odłożyła odtwarzacz MP3 obok siebie. Delikatnie wziął jej zranioną rękę. Cicho syknęła, ale szybko zakryła ból delikatnym uśmiechem. Puścił przedramię i zacisnął swoją dłoń pomiędzy jej zgrabnymi palcami. Spojrzała na niego zszokowana, ale nie zaprotestowała. Po chwili wręcz się przysunęła i oparła głowę na jego ramieniu.
- Bardzo bolało? - zapytał.
-Nie. - odparła ze swoim naturalnym chłodem w głosie.
- A tak naprawdę ?
- To bolało cholernie. - powiedziała dużo ciszej.
- Zhalio....- skierował głowę w jej stronę, tak by mógł spojrzeć w jej oczy. - Nie musisz przy mnie udawać,  nie musisz nic nigdy mówić, ale emocje to nie jest słabość, pamiętaj o tym.
- Dobrze. - ponownie się w niego wtuliła.- Dante, co teraz będzie?
- Nie wiem, trzeba będzie..... trzeba będzie po prostu znowu wygrać.
- Boję się. - spojrzał na nią, pierwszy raz przyznała się do strachu, miała zaszklone oczy.
- Posłuchaj....- podniósł jej podbródek, tak by patrzyła na niego. - Ja też, bardzo, ale pamiętaj jestem obok, zawsze będę, jeśli tylko będziesz mnie potrzebować. Dawaliśmy radę przez ostatnie 2 lata, teraz też damy, a potem? Potem będzie, tylko lepiej. - odszedł od niej i zbliżył się do drzwi.- Obiecuje.
Wyszedł, zamknął drzwi. Wiedział, kiedy ona chciała być całkowicie sama i nie pomylił się. Zhalia chciała odpocząć. Podeszła do stolika i zjadła troszkę z tego, co Dante przygotował. Potem położyła się na łóżku i słuchając muzyki zasnęła.

poniedziałek, 19 lutego 2018

PROLOG

Ciemnowłosa kobieta szła jedną z wąskich uliczek. Dookoła niej panowała taka cisza, że dokładnie słychać było jej obcasy stukające o beton. Zdecydowanie nie była zdziwiona brakiem codziennego gwaru, doskonale wiedziała, że jest już sporo po godzinie określanej mianem ,, ciszy nocnej ''.  Spokojnie zmierzała do eleganckiego domu, który znała wręcz doskonale. Jako agentka Fundacji Huntik - po wielu niebezpiecznych misjach, po pracy dla O-R-G-A-N-I-Z-A-C-J-I [o której chciałaby zapomnieć], po wygranej z Profesorem i ze Spiralą Krwi- cały czas zachowywała ostrożność. Bacznie  słuchała każdego szmeru, który docierał do jej uszu, a wzrok był wytężony tak bardzo, że jej źrenice stały się podobne, do źrenic drapieżnego kota. Prawą dłoń zaciskała mocno na rączce od dużej czerwonej walizki, zaś lewą ręką machała swobodnie na wypadek, gdyby jakieś resztki organizacji postanowiły jeszcze ją zaatakować. W głębi duszy wiedziała, że ostatnia bitwa nie zakończyła odwiecznych zmagań Fundacji Huntik - w końcu zawsze znajdzie się jakiś popapraniec żądny władzy. Odetchnęła dopiero w momencie, w którym zapukała delikatnie do znajomych drzwi. Uśmiechnęła się na samą myśl wejścia do niego, choć to wcale nie było ,,w jej stylu''. Zhalia należała do osób zamkniętych w sobie, stanowiła zagadkę dla wielu i nie próbowała ułatwiać nikomu poznawania jej osoby. Po krótkiej chwili drzwi uchyliły się, a ze szpary spojrzały na nią przenikliwe bursztynowe oczy mężczyzny.

-Zhalia! W końcu jesteś! - powiedział mężczyzna w żółtym płaszczu i otworzył szerzej drzwi, zapraszając kobietę do środka.

Od razu przekroczyła próg, odstawiając w korytarzu swoją - nie ukrywając dosyć ciężką - walizkę i oddała gospodarzowi czarny, zamszowy płaszcz. Szybkim ruchem ręki poprawiła pasma ciemnych włosów, które niesfornie opadały jej na oczy i wykrzywiła usta w delikatnym uśmiechu.

- Oto jestem, od dzisiaj Twoje życie stało się lepsze!- powiedziała żartobliwie przy okazji gryząc się w język, nie była przyzwyczajona do swobodnych rozmów z kimkolwiek, mało mówiła i nie wiedziała, jak to zmienić.

- Rzekłbym, że masz rację, ale moje życie stało się lepsze, kiedy rozwaliłaś okna w bibliotece i się poznaliśmy. - odparł mężczyzna i spowodował, że na twarzy młodej kobiety pojawił się rumieniec.

Nie lubiła mówić. Nie lubiła czuć. Każdą swoją emocję traktowała jako słabość i porażkę. Jednak.... Dante był inny, przy nim chciała czuć i kochała rozmawiać, mówiła mu o wszystkim, a kiedy była szpiegiem w szeregach Spirali Krwi spędzała każdą wolną chwilę na pisaniu z nim poprzez magiczny dziennik. Przy nim wszystko stawało się zupełnie nieistotne, wiedziała, że kiedy jest obok niej może czuć się bezpieczna i zrozumiana. Nie rozumiała, jak mógł jej wybaczyć jej wszystkie błędy. Nie wiedziała, dlaczego on robił dla niej tyle, ale wiedziała, że jeśli miałaby wybierać kogoś z kim chciałaby zostać sama na świecie to byłby to Dante.

Idąc do salonu poczuła zapach ciasta, sernik, tak to musiał być sernik. Dante nie umiał piec niczego poza sernikiem i choć bawił ją ten antycukierniczy talent to akurat sernikiem mogłaby się zajadać dniami i nocami...oczywiście przy tym ćwicząc, bo jak każdy łowca musiała trzymać formę.

-Upiekłem sernik, mówię Ci - lepszy niż zwykle.
- Widzę Dante, od razu idź po talerze, bo umrę jeśli nie spróbuję. - zachichotała i usiadła na żółtej sofie.

Przed nią stała drewniana ława. Jak to w domu Dantego bywa na blacie leżała sterta kopert, papierów..... cóż zdecydowanie miał o wiele więcej pracy papierkowej niż zwykle, od kiedy został członkiem Rady Huntik. Zhalia mimo tego, że była dumna z awansu mężczyzny, gdzieś w głębi duszy była niezadowolona. Lubiła ich wspólne misję, a teraz... już od dłuższego czasu widywała go raz w tygodniu albo rzadziej, bo musiała wyjeżdżać z drużyną. Od tego wieczora miało się to zmienić. Parę dni wcześniej Dante zaproponował, aby przestała się tułać po hotelach [ od kiedy jej mieszkanie w Holandii efektownie wybuchło nie miała czasu ani pieniędzy na szukanie i zakup nowego lokum ] i zamieszkała z nim. Nie wiedziała, czym ta propozycja miała być umotywowana, ale po dłuższym namyśle zgodziła się. Ot, przyjacielska przysługa.

-Cholera jasna! - wstała i z gracją przemieściła się do kuchni.
- Jakoś Ci pomóc Dante? - spytała opierając się o ścianę i tłumiąc cichy śmiech spowodowany widokiem karmelowowłosego ubrudzonego wylaną kawą.
- Tak, parzy!
-No już już biedaku. - odparła swoim głębokim głosem ściągając z niego splamiony płaszcz.
Odłożyła go na krześle, a gdy z powrotem się odwróciła ujrzała nagi tors Dantego. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Zmieszała się jak nigdy wcześniej i podniosła czarny sweter z ziemi uciekając wzrokiem od mężczyzny.
-Przepraszam Zhalio! Totalnie zapomniałem, że mieszkam teraz z Tobą i i...
- W porządku Dante, to twoje mieszkanie, nie ma nic dziwnego w tym, że się tu przebierasz.- machnęła ręką i zawróciła do salonu. - Ubieraj się i czekam na sernik! - krzyknęła siadając na sofie.

Założyła nogę na nogę i rozejrzała się. Tak, z pewnością to nowa sytuacja i oboje będą musieli do siebie przywyknąć. To taki rodzaj friendzonu - będą razem mieszkać, ale tylko jako przyjaciele. Ona sama nie wiedziała czy chce jedynie przyjaźni. Wiedziała natomiast, że nie zrobi pierwszego kroku. Kiedyś już prawie się pocałowali, prawie... zanim z impetem wbiegł Lok i im przeszkodził. To było dawno, a więc uznała to za nieistotne, ot wybuch emocji związany z sytuacją, w której się znaleźli. Przymknęła oczy i oparła się o poduszki leżące za nią. Pomyślała, że chciałaby, żeby tak było zawsze - od zawsze i na zawsze. W tym domu czuła spokój.
-Sernik dla pani Zhalii Moon. - rozbrzmiał głos.
-Ależ dziękuję bardzo.- odebrała talerz z rąk gospodarza i od razu skosztowała kawałek ciasta.- Wyborny jak zwykle panie Vale.
- Cieszę się bardzo. Pomyślałem, że jak skończymy się opychać to mogłabyś się rozpakować. Pomógł bym trochę, oprowadził po całym domu, co?- to fakt dotychczas widziała jedynie salon, kuchnię i jedno z pomieszczeń na piętrze, a przecież dom był sporo większy.
- Kusząca propozycja, chętnie skorzystam.- dodała kończąc swoją porcję słodkości i odłożyła talerz na ławę.

Dante wstał podając jej dłoń. Ona podała mu swoją i opierając się na niej wstała. Mężczyzna ruchem ręki wskazał jej drogę. Posłusznie skierowała się w stronę schodów i powoli się po nich wspięła. Właściciel posiadłości pokazywał jej kolejne pokoje, w tym ten jej. Był duży i stanowił połączenie pokoju dziennego z sypialnią i gabinetem. Miał też wyjście na niewielki balkon. Był klimatyczny, podobał jej się. Zwiedzili razem całe mieszkanie, każdy kąt, to Dante opowiadał, ona milczała. Nie wiedziała, co ma mówić, ale zdawało jej się, że mężczyzna doskonale rozumiał jej milczenie i cieszyła się, że nie musiała prowadzić sztucznej konwersacji. Później wspólnie rozpakowali jej rzeczy, nie było ich wiele, nie miała skąd posiadać dużego dorobku. Dokumenty i kilka książek bez problemu zmieściła w szufladzie biurka ustawionego pod ścianą jej nowego lokum. Dwie pary butów - wysokie, które kochała nosić i adidasy znalazły swoje miejsce w komandorze, który od niedawna zdobił korytarz na parterze. Ubrania? Cóż, Zhalia z pewnością nie należała do kobiet, które szczyciły się kolekcją markowych ciuchów. Było to zaledwie kilka podkoszulek, 3 pary spodni, ze dwie bluzki, garnitur [z czasów pracy w organizacji], bluza z kapturem, koszula nocna i bielizna. Szafa, którą dostała była aż za duża, ale pomyślała, że może kiedyś zapełni ją całą - w końcu kiedyś się ustatkuje, a przynajmniej taką miała nadzieję. Zmęczeni ,,przeprowadzką'' kobiety padli na kanapie, a ona sama chętnie przyjęła propozycję obejrzenia filmu - nie będzie musiała się dużo odzywać. Dante zaczął podłączać DVD i głośniki, a ciemnowłosa zniknęła w łazience, aby jeszcze przed seansem wziąć ciepły prysznic i przebrać się w pidżamę. Kiedy wróciła Dante siedział już na sofie pod kocem i wskazał jej miejsce obok niego. Uśmiechnęła się i szybko pojawiła się obok niego. Nakrył jej nogi kocem i puścił film. Początkowo siedzieli wyprostowani jak struny, ale później Dante delikatnie objął ją ramieniem. Nie protestowała, zrobiło jej się ciepło na sercu. Nie znała wcześniej tego uczucia. Zakochała się? Skarciła się szybko za tą myśl - miłość jest dla słabych, a mimo tego poglądu, który kiełkował w jej głowie wtuliła się w niego mocniej i oparła głowę na jego torsie. Wyraźnie słyszała jego bijące serce. Co jakiś czas były łowca spoglądał na kobietę, której widok go rozczulał. Pogładził delikatnie jej włosy, a ona delikatnie się poruszyła. Czuła, że zasypia, ale ten błogi stan przerwało trzaśnięcie drzwi. Zerwała się na równe nogi, nie wiedząc co się dzieje. Dante wyraźnie niezadowolony spojrzał w kierunku wejścia do jego mieszkania. Nie wstał. Jedynie patrzył. Troje nastolatków - jasnowłosa dziewczyna, blondyn i brunet stali w korytarzu. Różowowłosa rzuciła cichaczem jakieś zaklęcie, zaś blondyn zamknął wszystkie zamki na cztery spusty i przy pomocy pilota spuścił metalowe rolety zamontowane w oknach posiadłości Dantego. Dopiero, gdy młodzież odwróciła głowy Sophie - bo tak brzmi imię jasnowłosej łowczyni zauważyła Zhalię - jej przyjaciółkę - która ubrana w koszulę nocną stała osłupiona na przeciw kanapy oraz Dantego, który z grymasem na twarzy spoglądał w ich stronę.

- Przepraszamy, że przeszkadzamy Dante, ale......- urwał blondyn, który dostrzegając ciemnowłosą współpracowniczkę wyraźnie się zmieszał.- eeee, przepraszam, że.... ee ... my tylko.........
- Spoko, nic się nie stało.-  rzekła Zhalia odzyskując opanowanie i swój naturalny chłód w głosie. - To może wyjaśnicie co się stało?
- Co ty tu robisz Zhal? - spytał Den, brunet.
- Zhalia od dzisiaj tu mieszka. - odparł karmelowowłosy wstając z kanapy i robiąc gościom miejsce.
-E.. wy..........?- zaczął Lok.
-NIE.- ucięła nowa domowniczka i zajęła miejsce w fotelu.
- Co was tu sprowadza o tej porze? - spytał Vale.
- Poważnie bardzo Was przepraszamy, ale zostaliśmy zaatakowani.
- Przecież nie macie przez kogo.- odparła Zhalia podnosząc ze stołu filiżankę dawno już zimnej kawy.
- W tym właśnie rzecz!- krzyknęła Sophie. - to byli spiralowcy, ale nie Ci co poprzednio. Byli ubrani w zupełnie inne szaty, ale znak, znak poznam wszędzie, on świecił na ich rękach czerwonym światłem.
- Co nie ma żadnego sensu, bo Obłudnik został pokonany. - dodał Lok. - Byli silniejsi, o wiele, ich moce raniły, dosłownie, dostałem jakimś zaklęciem w dłoń i zrobiła mi się tam rana. O patrzcie! - powiedział nastolatek wystawiając dłoń.
- Łowcy, którzy potrafią wytwarzać fizyczne zranienia? To nie brzmi dobrze. Zazwyczaj jedynie osłabiali naszą moc życiową. - Zhalia spojrzała znad filiżanki.
-Nic nie poczuliście? - spytał Dante patrząc na współlokatorkę i Dena - swego czasu byli oni w Spirali Krwi i zostali naznaczeni ich znakiem.
- Ja nie, mój znak zaniknął, została tylko blizna, sam widziałeś.
-Dokładnie tak samo jest w moim przypadku, więc kto to do cholery był? - zapytał rozemocjonowany brunet, który nerwowo wymachiwał rękami.
- Nie wiem. Z pewnością nikt dobry.- Dante przetarł oczy i zapalił dodatkowe światła w domu. - Zajmiemy się tym jutro. Tymczasem wyśpijcie się. Na górze znajdziecie wolne pokoje.
- Sophie.
-Tak Zhalio?
- Idź do mojego pokoju, przebierz się w moją koszulę, ja mogę zdrzemnąć się na fotelu.
-Dzięki.
-Nie ma o czym mówić.- kobieta machnęła ręką.

Młodzież zniknęła na piętrze domu chronionego zaklęciem Sophie i magicznymi barierami Fundacji Huntik. Tymczasem Zhalia powzięła koc i zawinęła się w niego.
-Wyglądasz jak naleśnik.- Dante zaśmiał się i poklepał wolne miejsce na sofie.- Dawaj znamy się już tyle, że nie pozwolę spać Ci na tym starym, twardym fotelu.
-Normalnie bym odmówiła, ale jednak zmęczyłam się tą całą ich gadaniną.
 Kobieta podeszła i zanim spostrzegła już leżała wtulona w mężczyznę. Praktycznie od razu zasnęła słuchając bicia serca Dantego.
,, Jesteś najpiękniejszą kobietą jaką widziałem w życiu.'' - pomyślał Vale, na chwilę przed tym jak zmorzył go sen.

Rozdział 3

-Co robimy? - spytał blondyn usilnie szukający jakiegoś punktu zaczepienia. - Daj mi chwilę. - odparła chłodno granatowowłosa kobieta, cał...